Byliśmy w parku. I w pewnej chwili moja matka musiała pilnie pójść do toalety. Wiedziałem, że muszę podejść do jakiegoś Żyda i zapytać. Wiedziałem, ale nie byłem w stanie. (…) Tymczasem moja mama cierpiała. W końcu sama podeszła o młodej żydowskiej dziewczyny, wyjaśniła jej problem na migi, bo nie miały wspólnego języka. I widzę, że ta dziewczyna bierze moją mamę, tak po prostu, za rękę, jakby ją obejmowała, i prowadzi do ubikacji na końcu parku. Wiesz, co wtedy zrobiłem? Rozpłakałem się. Jak małe dziecko. (…) może to był płacz mojej umierającej nienawiści?
Jakiś czas temu przed spotkaniem autorskim z Paweł Smoleński w „moim” Muzeum Żydów Mazowieckich w Płocku, które miałem prowadzić, poszliśmy na spacer i kawę. Jako wielbiciele twórczości Amosa Oza wspólnie wyraziliśmy pragnienie, by dożyć wznowienia jego zbioru reportaży Na ziemi Izraela. W ojczyźnie Oza książka ta swoją premierę miała w 1982 roku, w Polsce czternaście lat później. Ale że nieduży nakład się wyczerpał, wydawnictwo przekształciło się w inne… Dożyliśmy: Na ziemi Izraela wyszło w tym roku nad Wisłą dzięki Wydawnictwo Czarne, w nowym przekładzie z hebrajskiego Magdalena Sommer – tłumaczki znanej polskim fanom książek Oza, Zeruyi Shalev, Dawida Grosmana czy Eshkola Nevo.
Amos Oz był już autorem kilku świetnie przyjętych powieści (w tym Mojego Michaela) i orędownikiem kompromisu między Izraelczykami i Palestyńczykami, gdy ruszył w drogę, by rozmawiać o tożsamości Izraela z jego mieszkańcami. Ponad podziałami, na przekór słowom swojego przyjaciela z kibucu Chulda, od którego usłyszał: „Co cię tak ciągnie do tych ekstremalnych typów? Do ludzi przeżartych nienawiścią? Do fanatyków religijnych? Powinieneś być naszym rzecznikiem, nie ich!”. Bo dla Oza Izrael to nie „my” i „oni”, lecz „wszyscy”. Marzy mu się, by jego kraj nie był pęknięty, dlatego rozmawia, słucha, zabiera głos.
Spotyka młodego chłopaka, który wyrabia ścierniska tarczowe do szlifowania diamentów i metali ciężkich („Można nawet powiedzieć, że każda tarcza ma własną osobowość. (…) Ale w sumie to wszystko kwestia precyzji, odpowiednich kombinacji. Trochę jak poezja”). Wraca myślami do dzieciństwa, kiedy w Jerozolimie jeden z dentystów „uparcie utrzymywał, że znał osobiście Stalina i że o mały włos, a udałoby mu się zmienić na lepsze jego stosunek do syjonizmu (w szczególności) i inteligencji (w ogóle)”. Odwiedza cmentarz w Zichron Jakow, na jednej z macew czyta: „Tu leży pani Dubisz, córka Jeszaja Josefa błp., dzielna i pobożna niewiasta, przeżyła lat 65. Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno. Do nędzarza wyciągała swoje ręce. Serce małżonka jej ufało. Pracowała starannie rękami. O len się starała i wełnę”.
Spotyka też osoby, dla których Arabowie są obywatelami drugiej kategorii („Niech pracują, niech się dobrze bawią. Tylko niech zrozumieją, kto tu rządzi”). Dla takich ludzi obszar zwany obecnie Zachodnim Brzegiem, będący pod administracją Centralnego Dowództwa Sił Obronnych Izraela to biblijne Judea i Samaria nie dla mieszkających tam Palestyńczyków. Stąd konflikt między tymi ostatnimi i osadnikami żydowskimi, w którym, niestety, najgłośniej słychać fanatyków po obu stronach. Pada wiele złych słów, kul i kamieni, leje się krew. Wybuchają kłótnie między samymi Izraelczykami.
Autor słucha i wyraża swoje zdanie. Bywa gorąco („Słuchacze nie są jednak w stanie wytrzymać półtora zdania i przerywają mi wzburzeni, rozpłomienieni, niekiedy z prawdziwą furią”) i groteskowo („Cicho, chłopaki, nie gadać o wieszaniu”); bywa, że ktoś piekielnie inteligentny mówi: „Wiem tylko jedno: gdy walczy się o egzystencję, każda metoda jest dozwolona. Również te zakazane. Wypędzenie wszystkich Arabów z Gazy. Wszystko”. Oz te słowa komentuje: „Czy możliwe, że to, co uczynił Żydom Hitler, było nie tylko ciosem miecza, lecz także ukąszeniem węża? Może istotnie jad wniknął w serca, przynajmniej niektórych, i wciąż w nich pulsuje?”.
Jak to ujął we wstępie Paweł Smoleński, Amos Oz to nie patriota na pokaz; miał świadomość (miał – 28 grudnia tego roku miną cztery lata od jego śmierci), że „jeżeli ojczyzna ma pryszcz na nosie, nie oznacza to wcale, że trzeba zamknąć oczy i nie widzieć pryszcza na twarzy ojczyzny. Trzeba za to zastosować kurację, żeby pryszcz znikł”.
Według Oza grzech arogancji polega na tym, że ktoś – zamknięty na innych – utrzymuje, iż rozumie Boży plan lepiej od bliźnich, mieni się jego „oficjalnym interpretatorem i przedstawicielem na tej ziemi”. Wydaje się, że póki ludzie tak postępować, w powietrzu będzie unosiło się pytanie z tej książki: „Co będzie dalej?”. Bo przecież chodzi o to, by nadszedł pokój, i to nie z siły, lecz z rozumu. W Izraelu, w Polsce też.
Starszy mężczyzna, Abu Izmi, w ogóle nie uczestniczy w rozmowie. Może nie rozumie po hebrajsku. Twarz ma steraną, pobrużdżoną; fascynujące oblicze człowieka pogrążonego w subtelnych rozmyślaniach. Niedopałek papierosa drży leciutko w kąciku jego ust. Dłonie położył przed sobą płasko na blacie i nie odrywa od nich oczu, jak gdyby uczył się ich na pamięć. (…) Napisz pan też w tej gazecie pozdrowienia od Abu Izmiego dla pana Cohena. To bardzo porządny człowiek.
Rafał Kowalski
Amos Oz, Na ziemi Izraela, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022, s. 216