„Otóż większość z nas po wejściu do mieszkania, które chce kupić, lub do pokoju w hotelu szybko podchodzi do okna. Spoglądamy przez szybę, często chcemy okno otworzyć i wyjrzeć. Można omieść wzrokiem obrazy czy zdjęcia na ścianach, jednak ważne jest też to, co za oknem. Czy jakiś dom, czy mur, czy wolna przestrzeń? Jak się ma nasze okno do okien z naprzeciwka? Ile przez nasze okno będziemy mogli zobaczyć? I kto może zobaczyć nas? Człowiek – jak zwierzę – woli wiedzieć, gdzie się znajduje. Musi ustalić swoją pozycję. Musi czuć się bezpieczny. Sądzę, że właśnie po to czytamy literaturę faktu. Owszem – zmyślenie (jak obrazy na ścianach) może być bardzo piękne, ale widok za oknem zaspokaja jakąś podstawową potrzebę. Bo wiedza o stanie faktycznym pomaga przetrwać”.
Mariusz Szczygieł założył spakowany plecak i ruszył na wysoką górę.
Taki obraz miałem podczas lektury jego książki „Fakty muszą zatańczyć” (Wydawnictwo Dowody na Istnienie). Swoją premierę będzie miała pierwszego dnia szóstego miesiąca tego roku, prapremierę – podczas majowych Targów Książki w Warszawie.
Tak to zobaczyłem.
Ruszył bez zmuszania, by do niego dołączyć. Nie jest przecież mesjaszem reporterów, każdy ma swoją wizję pracy („Usłyszycie tu mnóstwo sprzecznych rad”). Ruszył i wydaje się, że na twarzy nie miał maski. Bo przyznał, że nie wierzy w niczyją pokorę (nazywa ją pętem noszonym z nadzieją, że kiedyś zostanie ściągnięta), a zawód pisarza uważa za narcystyczny. Że w przypadku swojej poprzedniej książki cudze historie wykorzystał do przeżycia żałoby i własnej straty („To było stąpanie po cienkim lodzie”). Że pije w pracy. Że swego czasu Kafkę kojarzył z rodzajem kawy. Że… Zachęcał przy tym, by „nie usprawiedliwiać, nie szydzić, nie wydawać wyroku, nie osądzać, nie wystawiać laurki, ale zrozumieć”. Przynajmniej spróbować.
Podczas wspinaczki miał w sobie Hannę Krall i panią Marlenę z okienka paczek – utarła mu nosa, gdy powiedział, że „w tym rejonie mieszkają chyba sami wariaci”. Martína Caparrósa z jego „celem reportażu jest niepokoić”, i Janinę Turek, która codzienne fakty ze swojego życia wprawiła w ruch. Ryszarda Kapuścińskiego i Hannah Goldfield z jej przesłaniem: „Całe wyzwanie, cała sztuka tego zawodu polega na tym, żeby uwzględniać wszystkie fakty – czy nam się podobają, czy nie – i właśnie z nich budować piękne historie”. Swietłanę Aleksijewicz („to nie był Nobel tylko dla niej, to także Nobel dla życia samego”) i swego czasu nieznaną sobie Julianna Jonek-Springer. Charliego LeDuffa i Jiříego Sádly z jego książką „Pusta ziemia” (za odkrycie mi tego ostatniego dziękuję bardzo). Rapera Pezeta i Małgorzatę Szejnert. Cezary Łazarewicz, Filip Springer i Katarzyna Surmiak-Domańska („W reportażu zaś chodzi o Innego. O bohatera, którego życie reporterzy opisują, a czytelnicy poznają po to, żeby sprawdzić, co nas z tym człowiekiem łączy”)…
One i oni, bywa, kształtują jego („Jezusie, a czemuż ja nie umiem takim ściegiem nic wyszyć o książkach?”), on czasem kształtuje ich. Może nawet bardziej wtedy, gdy pisze, co mu się nie podoba i dlaczego. Zarazem prowokuje, by nie zgadzać się z nim. On: „Jeśli reporter jest sztywniakiem z kartką, na której ma wypisane pytania, nie wydobędzie od bohatera tego, co można wydobyć, sztywniakiem nie będąc”… Ja: Zawsze mam kartkę z własnymi pytaniami ułożonymi w koncept, gdy rozmawiam na przykład z autorami książek; w pytania wplatam cytaty z ich dzieł i je wykorzystuję – nie przeszkadza to w narodzinach pytań w trakcie, spontaniczności, gadaniu o tym i owym przed rozmową właściwą. Tak już mam.
Co miał w plecaku? Nudy nie było przede wszystkim tam, gdzie snuł opowieść o Trumanie Capote, swojej pracy na poczcie, Hunterze S. Thompsonie, Ryszardzie Kapuścińskim. Gdy przytaczał tekst „Luty 1994”, po czym pokazał, jak „powyższą historię napisalibyśmy my wszyscy”. Kiedy częstował anegdotą z nowożeńcami i Jackiem Hugo-Baderem. Przywracał istnienie wspomnianej Janinie Turek. Gdy…
Z plecaka wysypał skrzydlate zdania pobudzające wyobraźnię. Jak to, że gazetki ścienne „wypluwał z siebie jak Bronka w >>Daleko od szosy<< pestki czereśni”. Kiedy fakt (za Andrzejem Mularczykiem) porównał do bryłki złota, a reportaż do zrobionego z tej bryłki udanego pierścionka. I zastanawiał się, co będzie po tym, gdy wiara w judeochrześcijańskiego Boga wyciekła z niego jak woda z pękniętego naczynia. Albo to zatrzaskiwanie realnych bohaterów tekstów reporterskich w indywidualnej wizji jak w żywicy z drzew iglastych…
W plecaku miał też reporterskie rady. Żeby używać szczegółów (w „Faktach…” rozrzucił zdania: „Za naszym blokiem przy ulicy Podwale, w odległości może trzystu metrów, rozpościerało się bajoro”; „Za pięćdziesiąt linijek cienkiej szpalty dostałem pierwsze pieniądze”; „Na oko każdy odcinek miał po trzydzieści kilometrów”; „w kieszeni miałem sto dwadzieścia trzy złote!”), obrazów, a w nich czasowników, zaś mądrzy czytelnicy sami postawią diagnozę. Nie nudzić. By w reportażu – który jest narracją (a dziennikarstwo to informacja) – każde zdanie i każdy akapit czemuś służyło i dawało do myślenia. I warto znać odpowiedź, o czym się pisze naprawdę… Tych i innych wysypanych rad nie sprzątnął, może ktoś je podniesie, i kontynuował swój marsz w górę.
Poszedł, a ja pytam siebie, o czym ta książka jest naprawdę dla mnie? O tym, co po otwarciu oczu rano i przed ich zamknięciem wieczorem. A pomiędzy jest miłość do Słowa („Dwie godziny stałem w kolejce do księgarni Czytelnika w Warszawie po ten bestseller, a czytać zacząłem już na ulicy”) i głód drugiego człowieka.
Tak to widzę.
„Ostatnio przypomniała mi list od stewarda. Napisał w nim, że nie wolno mu czytać książek podczas lotu, ale mimo tego zakazu czytał >>Nie ma<< – i tak się rozpłakał, że nie wyszedł z serwisem do pasażerów. Musiały go zastąpić koleżanki, a on siedział na podłodze w strefie dla obsługi i płakał. Mogła to być oczywiście reakcja wywołana chwilowym wzruszeniem, ale chęć napisania później do mnie listu świadczy o tym, że chodziło jednak o głębsze przeżycie”.
Mariusz Szczygieł, Fakty muszą zatańczyć, Wydawnictwo Dowody na Istnienie 2022, s. 400
Rafał Kowalski
Ciekawy człowiek ten Mariusz Szczygieł. Znam od lat i szkoda, że tak mało w tv widać Go.
A tak z innej beczki, to nasza Pani Joasia niedawno premierę miała https://www.facebook.com/groups/1377400285729846/posts/2529236380546225 i także chodzi o głód drugiego człowieka.
PolubieniePolubienie