„Staliśmy na zboczu tej jebanej góry, po jaja w błocie, i płakaliśmy. On ze swoich powodów. Ja ze swoich, które generalnie można streścić tak, że ludziska nie szanują swoich rodzin. Zagadałem do dziadka, że jak mu to pasuje, to ja mogę go odwiedzać co jakiś czas. On spojrzał na mnie i nawet nic nie powiedział, tylko podał mi grabę. Razem, trzymając się za ręce pomału zeszliśmy ze zbocza”.
Nie potrafię ocenić, na ile natężenie wulgaryzmów i potocznego języka w tej książce (właściwie zestawie trzech opowiadań, z których tytuł jednego jest tytułem całości) to oddanie codzienności Nowej Huty, a na ile stylizacja i przesada. Nigdy nie mieszkałem w tej dzielnicy, w przeciwieństwie do Autora. Mogę mu zaufać lub nie. Nową Hutę znam tylko z wizyty w tamtejszym oddziale Muzeum Krakowa (ze względu na wystawę „W jedną stronę. Marzec’68”) i w Teatrze Łaźnia Nowa, gdzie obejrzałem sztukę „Wieloryb the Globe”. A teraz do poznania swoich nowohuckich bohaterów na stronach „Halnego” zaprosił mnie Igor Jarek.
Nie zamierzam oceniać również, jeśli inni Czytelnicy i Czytelniczki poprzestaną na tych bluzgach i kolokwializmach i książkę odłożą. To wyłącznie ich sprawa. Ja w każdym razie postanowiłem sprawdzić, czy znajdę tam coś głębiej.
I na przykład znajduję samotność: dziewczyny wracającej z Anglii w rodzinne strony, dilera narkotykowego, chłopaka obdarzonego pięknym śpiewem czy gościa, który wsiadł do samochodu i coś się stało… Padają słowa: „Tak se myślałem i naraz strasznie mi się przykro zrobiło, że jestem sam”; „Zanim wszyscy wybuchną śmiechem, zdaję sobie sprawę, że takiej laski jak Sandra to ja już raczej nie spotkam, i jest mi, kurwa, smutno jak jeszcze nigdy w życiu”; „Gnojek potem wyjedzie na studia, a ja znowu zostanę… sam…”.
Ktoś powie, że zamiast użalać się nad sobą, powinni włożyć więcej wysiłku, by spróbować zmienić swoje położenie. Ta książka jest również o tym, że niektórzy takie próby podejmują i że nie jest łatwo zmienić pewne przyzwyczajenia, okoliczności życiowe. Tego, czym skorupka nasiąkła za młodu.
Czy warto im kibicować? Niech każdy odpowie sobie podczas lektury. Ja przykładowo trzymałem kciuki za pewnego maturzystę i dzieciaków, które w „Halnym” pojawiły się tylko na chwilę; żeby w przyszłości udało im się coś fajnego: „Na dole kilku łebków, których matki w ciąży ewidentnie jechały na kwasie, wrzuca petardy do śmietnika. Słychać kilka przytłumionych jebnięć, po chwili z kubła zaczyna się dymić, ale ogień nie chce dobrze chwycić zawilgoconych śmieci. Małe gnojki biegają wokół, drąc się na siebie”.
W trakcie czytania „Halnego” widać również, że dla Autora ważne są relacje pokoleniowe, zwłaszcza rodziców z ich dziećmi. Efekty są urozmaicone, jak to w codzienności nie tylko w Nowej Hucie.
Wracając do języka, nie jest tak, że w tej książce wulgaryzm występuje w każdym zdaniu. Dzięki „Halnemu” poznałem zwroty „ktoś klupie”, „zbędnego fandzolenia”. Są też zdania interesujące, jak to: „Robi mi się przyjemnie, jakby każdy kolejny łyk tej ledwo przecedzonej bryny ciągnął za sobą grubą, puchową kołdrę, której ciepło działa kojąco na mój ściśnięty żołądek”.
Czasem można się uśmiechnąć, nawet zaśmiać. Dobrze jednak, jeśli ten śmiech nie jest podyktowany ubieraniem się w szaty wyższości moralnej. W życiu bywa różnie niezależnie od zawartości portfela czy tego, w jakich okolicznościach się dorastało. Wszystko może zmienić się w jednej chwili w jedną lub drugą stronę.
„…po jego wielkim, nalanym ryju zaczęły spływać śmierdzące piwskiem łzy.
Beczał jak dziecko. Wzięłam kasę za sprzątanie, co se leżała przygotowana na stoliku, i wyszłam. Jeszcze w oknie widziałam jego cień padający na firanę…
A teraz ja stoję i płaczę”.
P.S. Jestem ciekawy, czy Igor Jarek, gdy w swojej głowie układał opowiadanie tytułowe, inspirował się opowiadaniem „Tramontana” Gabriela Garcíi Márqueza, w którym wiatr miewa działanie negatywne. Tak lub nie, ten jeden z moich ulubionych pisarzy przypomniał mi o sobie podczas lektury „Halnego” i za to Autorowi dziękuję.
Rafał Kowalski
Igor Jarek, Halny, Wydawnictwo Nisze 2021, s. 256