Precyzyjny kadr, żeby pokazać. Pokazać? Kogo? Po co? Czasami wolę nie patrzeć, niech aparat stanie się jedynym świadkiem. Kadr wykrzyczy to, co wolałoby się przemilczeć. Nie dowierzam, znów ta sama woń. Ten swąd. Ta cisza. Swąd i cisza, one są tu i teraz, przy każdym ujęciu. Co to znaczy patrzeć? Jak sprawić, by ta woń przeniknęła do fotografii? (…) To zdjęcia, które każą patrzeć poza ramy kadru, chcą pokazać to wszystko, czego nie udało się na nich ująć. Jak wiele znalazło się poza kadrem? Jakie historie nam uciekają?
Claudia Salazar Jiménez nie obrazami, lecz słowami wywołującymi je pilnuje, by w niebyt nie uciekła opowieść o konflikcie peruwiańskiej armii z marksistowsko-leninowsko-maoistyczną organizacją Świetlisty Szlak. Przede wszystkim dlatego, że w tej brutalnej rozgrywce cierpieli cywile, z naciskiem na rdzenne społeczności z andyjskich wiosek. Autorka swoją książką (wydanej przez Wydawnictwo Art Rage, przetłumaczonej przez Tomasz Pindel) chce ich uwiecznić, a głos oddaje głównie kobietom.
Walka żołnierzy ze świetlistymi nie jest zwarciem dobra ze złem. Witać to na przykładzie jednej z bohaterek, wykształconej społeczniczki mającej dosyć, że jej pomysły i projekty dla najbiedniejszych są ignorowane przez rząd. Przez trzymających władzę o ścianę rozbijane są na przykład słowa: „Edukacja to podstawa, jeśli chce się przełamać schemat nierówności, na którym opiera się organizacja społeczna”.
Zaczyna brać udział w protestach, idzie dalej: porzuca bliskich i dotychczasową wiarę, stawia na brutalność („Nienawiść otworzy nam drogę do wielkich rzeczy”; „Przemoc jest akuszerką historii”). Jej palce stają się jak kule, ramiona jak karabin, ciało jak rewolwer… To jej oczywiście nie usprawiedliwia. Pokazuje raczej, że porzuceni ludzie nie znikają, nie należy ich lekceważyć, zapominać o nich. Może się to zemścić. Nie warto podchodzić do tematu, jak jedna z peruwiańskich kobiet sukcesu: „Ci wywrotowcy wyświadczają nam przysługę. Niech dalej robią porządek z wieśniakami. Niech ich wszystkich sprzątną”.
Te słowa są jak zamknięcie oczu na to, co spotyka prostych i biednych mieszkańców andyjskich wiosek, traktowanych źle przez obie strony konfliktu. Chcących żyć własnym rytmem, szanować ziemię („Pachamama jest szczodra, jeśli ją dobrze traktować”), sprzedawać na targu. Pracować i dojrzewać; bawić się od czasu do czasu, zakochiwać, zakładać rodzinę („Zaprosiły cię, bo a nuż poznasz jakiegoś chłopaka. Cicha leje się obficie jak potok płynący przez wioskę, budzi wśród wieśniaków śmiech i wesołość”). Tymczasem wielu z nich nie jest to dane, a cierpią nade wszystko kobiety. Często stają się masą…
Autorka podkreśla, że szczególnie wtedy ważne jest, by cierpiący nie czuł się samotny. Ból potrafi siedzieć w ofiarach bardzo długo – nawet gdy już nie śmigają kule, bliscy zostali pochowani, rozwiał się dym z pogorzeliska. Dlatego jedną z najbardziej istotnych w tej książce wydaje się scena, gdy kobiety wyciągają wełnę i zaczynają prząść: „Nici się krzyżują, rośnie tkanina. One opowiadają. Tylko między nami, bo jesteśmy kobietami, tylko dlatego mówię. Kolejna nić. Nasze głosy się splatają”.
Przędą razem.
Choć jest trochę chłodno, nie ma wiatru, spowija nas spokój. Połatana i ubłocona piłka toczy się z dużą prędkością i o mało co nie wpada na stadko kur mechanicznie dziobiących obgryzioną kolbę kukurydzy. Troje dzieci podbiega do nas pośpiesznie, kobieta, która jak się domyślam, jest matką któregoś z nich, a może i całej trójki, podchodzi do kur i stara się zapędzić do zagrody kilka metrów dalej. Warkocze, kapelusz i do tego uśmiech. Mam to. Uchwyciłam ją z tym uśmiechem.
Rafał Kowalski © 2023
Claudia Salazar Jiménez (przekład Tomasz Pindel), Krew o świcie, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2023. s. 104