Album for the Lute. Music form the former library of Dr. Werner Wolffheim
Bernhard Hofstötter – lute
TYXart 2023, TXA22172, TT: 72’52”

Bernhard Hofstötter is a highly regarded lutenist. However, I have the impression that, in the context of his phonographic achievements to date (and I only know these), his presence in the consciousness Polish lovers of early music should be far greater. Each of his recordings is a quintessence of musicological effort and meticulous (even pedantic) performance. He presented himself no differently on this album. Sensitive to timbre, to variety of expression, he perfectly guesses the logic of the songs. He does not show the slightest hesitation and is in full control of the music, gently coaxing rather than forcing his instrument into full obiedence – and the instrument knows how to return the favour. The result is beautifully played, wonderful-sounding collection of revived early music. Perfect combination of the music, directly suited to Hofstötter’s temperament, and the exceptional performance, surprises listeners with the unique record.

This is not just the recording of the week. It is the musical event of the year. Bravo Bernhard Hofstötter! Bravo to the publisher – TYXart!

Jakże różne są temperamenty wykonawców ze świata muzyki dawnej. Jedni chcieliby odkrywać zaginone utwory, drudzy nieskromnie marzą wymyśleniu autorskiego sposobu grania dobrze znanych kompozycji, innym chodzi wyłącznie o sławę. Nie zapominajmy także o tych muzykach, którzy jeśli o czymś w ogóle myślą i marzą, to niewątpliwie tylko o kasie.

Od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że świat muzyki dawnej zjada własny ogon. Najważniejsze jest to, aby zagrać utwór inaczej niż wszyscy – nawet jeśli nie jest to zgodne z charakterem dzieła albo wskazaniem kompozytora. Więc grają najszybciej, jak się da albo odwrotnie. Tu gdzie trzeba wyrazić głębię, grają frywolnie, a we fragmentach o lżejszej proweniencji doszukują się egzystencjonalnego dna. Za wszelką cenę ma być inaczej!

W konsekwencji coraz częściej wracam do starych nagrań, tych z okresu „rewolucji” w wykonawstwie muzyki dawnej. Sięgam po pierwszych mistrzów. Tam wszystko jest logiczne i poukładane – nawet jeśli niezgodne z najnowszymi odkryciami muzykologicznymi. W tych nagraniach muzyka stoi przed ego wykonawcy.

Słucham więc starych płyt i wypatruję współczesnych artystów, którzy idą drogą artystycznej skromności i żmudnej pracy. Takim bez wątpienia jest Bernhard Hofstötter. To, co robi austriacki lutnista nie należy do najbardziej lukratywnych zajęć. Zajmuje się bowiem znajdowaniem i przywracaniem światu zapomnianych albo zaginionych dzieł sprzed stuleci. Bardzo ucieszyła mnie jego najnowsza płyta. Kiedy jej słucham, czuję, jakbym wrócił do pionierskich lat, jakbym włączył jedną z płyt moich starych mistrzów.

Tytuł płyty Bernharda Hofstöttera jest też tytułem zapomnianego zbioru utworów na lutnię barokową. Geneza powstania manuskryptu Album für die Laute (Album na lutnię) nie jest znana. Wiadomo jedynie, że ten rękopis został po raz pierwszy opisany przez Adolfa Koczirza w 1918 roku. Wiadomo też, że do momentu sprzedaży w Berlinie w 1929 roku rękopis był w posiadaniu dr. Wernera Joachima Wolffheima. Następnie jego właścicielką została Louise Hanson-Dyer (1884 – 1962), założycielka „Editions de l’Oiseau-Lyre” (1932). Teraz manuskrypt przechowywany jest w Louise Hanson-Dyer Music Library na Uniwersytecie w Melbourne (Australia).

A zatem ocalenie Albumu na lutnię zawdzięczamy Wernerowi Joachimowi Wolffheimowi. Początkowo pracował on jako prawnik, w 1906 roku uzyskał w Lipsku doktorat z prawa, ale jego miłość do muzyki, która towarzyszyła mu przez całe życie, odwiodła go od głównego zajęcia. Pisał artykuły muzykologiczne i zasłynął jako badacz Bacha. Przemówienia wygłoszone przy jego kremacji w październiku 1930 roku dobrze charakteryzują Wolffheima: „był genialnym bibliotekarzem” i „biegłym naukowcem” (Johannes Wolf), „był przyjacielem każdego z nas, kto wytrzymał jego uczciwość, nieprzekupność, szlachetność jego usposobienia” (Alfred Einstein). „Jego otwartość była bezgraniczna: nigdy nie męczyło go oglądanie obrazów, słuchanie muzyki, czytanie książek” (Max Dessoir). To wszystko odzwierciedla imponująca, prywatna biblioteka, którą gromadził przez lata.

Księgozbiór, który przed śmiercią Wolffheima został zlicytowany, dziś już nie istnieje. Ale dwutomowy katalog aukcyjny, liczący ponad 800 stron, oddaje wyjątkowość kolekcji. Na przykład: z oper i oratoriów zawiera pierwsze wydania Stworzenia świata i Pór roku Haydna, unikalny zbiór partytur prawie wszystkich oper (w pierwszej lub drugim wydaniu) Lully’ego, pierwsze wydania oper Rameau, wczesne wydania trzech oper Mozarta, oryginalne wydanie Wolnego strzelca Webera i dwie opery Ericha Wolfganga Korngolda.

Biblioteka Wolffheima zawierała również pierwsze wydanie Madrigali guerrieri et amorosi Monteverdiego, oryginalne wydania Kunst der Fuge i Musikalisches Opfer (opublikowane jeszcze za życia Bacha) oraz pierwsze wydania wszystkich pięciu ksiąg zbioru utworów na violę da gamba Marina Maraisa.

Wolffheim był także kolekcjonerem tabulatur lutniowych. Wiele z nich to dzieła dobrze znane, ale wśród nich można znaleźć i takie, których nikt dotąd nie słyszał.

Nawet najlepsza biblioteka muzyczna pozostaje milcząca, dopóki nie nada się jej brzmienia. Album na lutnię jest właśnie jednym z takich manuskryptów. Oferuje on wykwintną kolekcję muzyki na 11-strunową lutnię barokową. Wszystkie utwory zanotowano w tonacji D-dur. Wzięło się to z dwóch powodów: po pierwsze – D-dur uważano za tonację „promienną”, po drugie – lutnię barokową stroi się w stroju otwartym d-moll, a więc do wykonania wystarczy drobna korekta stroju.

Oprócz licznych w zbiorze utworów anonimowych twórców, zgromadzono kompozycje Jeana Berdolde’a Bernarda Bleysteina de Prague, Ennemonda Gaultiera, Achaza Casimira Hultza (Hültza), Germaina Pinela i Esaiasa Reusnera (młodszego).

Album na lutnię gromadzi więc utwory reprezentujące róże epoki i style, charakterystyczne dla twórców związanych z terenami rządzonymi przez Habsburgów. Bernhard Hofstötter na swojej płycie pogrupował je trzy swoiste suity, oddzielają je od siebie chaconnami w innych tonacjach, wziętymi z innych rękopisów. Zabieg ten wyczerpująco opisuje w booklecie Michael Treder.

Tyle o programie albumu. Teraz przyjrzyjmy się wykonaniu.

Bernhard Hofstötter jest cenionym lutnistą. Odnoszę jednak wrażenie, że w kontekście jego dotychczasowych dokonań fonograficznych (a znam tylko te), jego obecność w świadomości polskich miłośników muzyki dawnej powinna być zdecydowanie większa. Każde jego nagranie to kwintesencja wysiłku muzykologicznego i staranności (wręcz pedantyczności) wykonawczej. Nie inaczej zaprezentował się na tym albumie. Czuły na barwę, na różnorodność ekspresji, doskonale odgaduje logikę utworów. Nie wykazuje przy tym najmniejszych wahań i sprawuje nad muzyką pełna kontrolę, delikatnie skłaniając raczej niż zmuszając swój instrument do pełnego posłuszeństwa – a ten instrument potrafi się odwdzięczyć. W efekcie otrzymaliśmy pięknie zagrany, wspaniale brzmiący zbiór odnalezionej muzyki. To muzyka wprost stworzona do temperamentu Hofstöttera, a płyta rzadkiej dziś klasy.

Podsumowując. To nie tylko nagranie tygodnia. To muzyczne wydarzenie roku. Brawo Bernhard Hofstötter! Brawo wydawca – TYXart!

Robert Majewski © 2023