No i siedzi tam, w naszym spokojnym salonie, sączy tę swoją wieczorną whisky i cierpi, ale jest mu dobrze, no jest, myśli o moim procesie, o artykułach w gazecie, ale jest mu dobrze, sączy drinka, no i przygotowuje swoje wypowiedzi, no i cierpi, a to cierpienie przepełnia go i przynosi mu ulgę (…) jest silny w swojej świętości. (…) On doprowadził do tego, że one mną gardziły, oczywiście. Śmiały się ze mnie, rozumie pani? A dlaczego? No bo nie czuły przede mną respektu. On też się ze mnie śmiał, tak, a potem twierdził, że mnie kocha. (…) No bo ja byłam, sam to pani powie, ja byłam doskonałą matką.


W tej powieści (wydanej przez Wydawnictwo Filtry, przetłumaczonej przez Magda Kamińska-Maurugeon) kilka wątków łączy wspólny mianownik: bez spojrzenia na coś w szerszym kontekście, nawet wtedy, gdy coś wydaje się oczywiste, nie będzie się bliżej prawdy. Czy chodzi o historię jakiegoś kraju (na przykład Polski, którą niektórzy usilnie chcą widzieć jako kraj tylko świętych i bohaterów, bez ciemnych stron choćby w przypadku mniejszości); czy też pojedyncze relacje między ludźmi, jak w najnowszej powieści autorstwa Francuzki Marie NDiaye.


Tutaj jedna z bohaterek twierdzi, że jest nierozumiana przez swoich rodziców na poziomie, na którym by chciała: zwyczajnych słabości i lęków, o których, jak twierdzi, nie mają pojęcia. Zarazem tak bardzo ich kocha, że broni się „przed porzuceniem pięknych aspiracji, wycofaniem się na przeciętny, bezpieczny szlak odpowiadający jej społecznemu przeznaczeniu”. Jej mama pragnęła, by jej córka zaszła znacznie wyżej niż ona sama i by trzymała się z dala od jej losu. Z tego powodu dla rodziców tej bohaterki ważna była nawet marka i model samochodu, którym jeździła ich latorośl. Według niej rodzice obwiniają ją za to, że „nie jest ładna, zamiast ganić własne wady”.


Przez coś takiego ma kompleksy; cieszy się, że jej przyjaciele widzą ją jako niezależną i zwariowaną – przy czym „miała w głębi ducha nadzieję, że tego typu opinie w końcu ją ukształtują, zmuszą, by się do nich dostosować”.


Paradoksalnie ta sama bohaterka stara się układa życie innym, uszczęśliwia na siłę. Przy tym zdarza jej się dziwić: „Cóż takiego jest we mnie, (…), co nie pozwala ci mnie polubić, mimo że traktuję cię z największym szacunkiem i charytatywnie zajmuję się twoim przypadkiem, bo nie płacisz mi za tę pracę?”. A przecież ona chce dla tego kogoś dobrze. Cóż, tak jak dobrze chcą dla niej jej rodzice…


W mieście, w którym „trwały ciemne dni, lodowate i mgliste”, w „lodowatym wietrze, w zimnym, ponurym świetle entego popołudnia tej zimy bez końca”… Między zdaniami (niekiedy tak intrygującymi, jak to: „I nawet jeśli ich oddech mieszał się bez wątpienia z jej oddechem przez szpary w ściance”) i rzeczami, jak „miseczki z japońskimi wzorkami, te delikatne lekko wklęsłe talerze, które wdzięczyły się skromnie, lecz wibrując uczuciem (miały duszę!) – które „wołały ją miło, prosiły uprzejmie, by podeszła bliżej”…


Gdzieś tam kobieta zostaje oskarżona o zabicie własnych dzieci. I choć sprawa wygląda na oczywistą, jeśli chce się mocniej przyłożyć do niej ucho i oko, można dowiedzieć się więcej. Nigdy nie wiadomo bowiem, do czego zdolny może być człowiek opuszczony niekoniecznie fizycznie; któremu najbliższe otoczenie stara się wmówić, że to, co było do tej pory nie jest nic warte – nawet jeśli naturalnie było kochane przez tego kogoś. Że ma się stać kimś innym i szlifować się na mistrzostwo w tej mierze. Kiedy odbiera się człowiekowi wiarę w siebie…


Tak, nigdy nie wiadomo.


(…) tak lubiła w dzieciństwie słuchać, jak pan i pani (…) krzątają się rano dyskretnie, by jej nie obudzić, po ciasnej kuchni, gdzie pili dużą mocną kawę, a później, o precyzyjnie wyznaczonej godzinie, tak by (…) mogła odpoczywać jak najdłużej, ale by nie trzeba było później jej pospieszać, jedno lub drugie wchodziło do jej pokoiku i głaskało ją po czole, udając, iż wierzą, że nadal śpi!.

Rafał Kowalski © 2023

Marie NDiaye, Zemsta należy do mnie, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2023, s. 246