Gdy w 1964 roku pacjentka szpitala psychiatrycznego w Saint-Maurice opuszcza zagraconą, pełną śmieci salę, w której przebywała samotnie przez sześć ostatnich lat, personel odkrywa ukryte pod materacem lóżka barwne rysunki. Jest ich aż 60. Prace budzą zdumienie – wykonano je wyłącznie jednorazowymi długopisami marki BIC. Z płaszczyzn gęsto pokrytych drobnymi kreseczkami w zieleni, granacie, czerwieni i żółci wyłaniają się fantazyjne obrazy; alegoryczne sceny rodzajowe, twarze ortodoksyjnych Żydów, księżyc i wirujące planety, dłonie, gołębie, zmultiplikowane postacie i twarze rodem ze Starego Testamentu.

Sylwia Zientek wie, że wiele artystek ze swoim dorobkiem odeszło z tego świata w zapomnieniu; niedoceniane przede wszystkim z powodu swojej płci, często pozbawione wsparcia instytucji i bliskich sobie osób. Autorka w tej książce (wydanej przez Wydawnictwo AGORA) ocala więc nie tylko imiona i nazwiska dwudziestu twórczyń sztuki. Również kryjące się za nimi pragnienie stwarzania, determinację, trudne wybory życiowe i sytuacje z ich udziałem, które w czytelniczej głowie zostają zatopione niczym owady w bursztynie.

Można powiedzieć, że Sylwia Zientek maluje obrazy słowami. Kiedy pisze, jak Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska, tuż po zbombardowaniu Warszawy przez Niemców, chodzi po płonącym mieście z notatnikiem w dłoni i uwiecznia niszczone miasto. Maria Papa Rostkowska znów głaszcze swoje dzieła z czułością i zachwycona patrzy na marmur – widzi w nim światło i „wieczne życie, jak żyjące morze, które zastygło”. Prochy Tamary Łempickiej silny wiatr sypie w twarze osób rozrzucających je nad wulkanem. Alina Szapocznikow dostaje się do posiadłości Pabla Picassa, zastaje go w trakcie podlewania pomidorów i wykazuje się brakiem skrępowania. Estera Karp na paryskiej ulicy słyszy muzykę i spontanicznie na kartce dokonuje graficznego zapisu dźwięków. Modelki i modele na obrazach Mel Muter są przez nią „zatrzymywani” w momencie ich zadumy, marszczenia czoła, odwracania głowy – jakby pozbawieni kostiumu czy zbroi. Zaś Magdalena Abakanowicz ponownie jako dziecko chowa się w dziuplach drzew, zbiera korę, patyki, kamienie. Słucha ich tajemniczych opowieści, czuje się z nimi zespolona; potem podzieli się z nimi ze światem za pomocą sztuki, która rozsławi ją na cały świat.

Bohaterki tej książki mierzą się z traumami przeżytymi nie tylko podczas wojen; próbują je oswoić, przekuć w obraz lub w rzeźbę, lecz zdarza się, że z traumami przegrywają. Kiedy rodzą się dzieci, jedne artystki starają się godzić tworzenie z macierzyństwem, inne wybierają sztukę. Ich najbliżsi niekiedy je wspierają, lecz bywają i tacy, którzy są zazdrośni, nie wykazują zrozumienia, posuwają się do umieszczania kobiet w szpitalach psychiatrycznych.

Sylwia Zientek akcentuje kobiecą determinację. Jak w przypadku Anny Rajeckiej, która postanawia wyzwolić się spod kurateli króla, chce samodzielnie kierować swoim losem. Zofia Stryjeńska podejmuje studia w męskim przebraniu, co jest często przedstawiane jako „akt desperacji młodej artystki niemogącej podjąć nauki malarstwa”. Maria Pinińska-Bereś nie chce być postrzegana jako „żona Beresia” i uznaje, że jej sztuka „nie musi się podobać. Lepiej, żeby drażniła – i była autentycznym sposobem wyrażenia siebie”. Erna Rosenstein jako studentka protestuje przeciwko postawie jednego z profesorów Akademii Sztuk Pięknych, szydzącego ze sztuki współczesnej. A później nie poddaje się ona socrealizmowi i mariażowi Solidarności z Kościołem. Tamara Łempicka twierdzi, że jej celem jest nie kopiowanie, lecz stworzenie własnego stylu. Anna Bilińska nabiera przekonania, że „jeśli tylko będzie mogła doskonalić warsztat, będzie malować tak samo dobrze jak mężczyzna”.

Opowieści w tej książce zachęcają również do szukania własnych odpowiedzi na pewne pytania– na przykład, czym jest malarstwo (Maria Anto spodziewa się spotkać w swoim własnym obrazie coś, o istnieniu czego do tej pory nie wiedziała), czy ma płeć, czy w ogóle w sztuce istnieje pojęcie tabu… Również dlatego przygoda z „Tylko one…” nie kończy się po przeczytaniu ostatniej strony.

Na ostatnim etapie życia artystkę zajmował „Zielnik” (Herbier). To jedno z najbardziej przejmujących świadectw odchodzenia i żegnania się z ciałem własnym, ale przede wszystkim z ciałem kochanego syna, młodego mężczyzny, którego dorosłości matka nie będzie mogła być świadkiem. W ramach cyklu powstało 14 płaskorzeźb – odlewów różnych części ciała samej artystki, jej syna oraz przyjaciela Jana Lebensteina. Zastygła, spłaszczona i przycięta półprzezroczysta materia zdjęta z żywego ciała przypomina spłaszczony liść między kartkami zielnika. Jak wspominał po latach Piotr Stanisławski, proces wykonywania odlewów do „Zielnika” był momentem wyjątkowego zbliżenia z matką. W trakcie pracy śmiali się dużo i wygłupiali. W taki właśnie sposób pożegnała się z synem.

Rafał Kowalski © 2024

P.S. Sylwia Zientek 14 maja br. będzie gościnią Muzeum Żydów Mazowieckich – spotkanie z nią, które poprowadzę, rozpocznie się o 18:00.

Sylwia Ziętek, Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn, Wydawnictwo AGORA, Warszawa 2024, s. 624