Krzysztof „Komeda” Trzciński był lekarzem, kompozytorem, pianistą, jazzmanem, twórcą muzyki filmowej. Był również ikoną polskiej kultury i legendą światowego jazzu. Zawsze miał przy sobie kartkę papieru, długopis lub ołówek i gdy do głowy przyszedł mu muzyczny pomysł, znikał i natychmiast go zapisywał.
Jego śmierć była przedwczesna, tajemnicza i absurdalna. Najpierw był grudzień 1968 roku, Los Angeles. Komeda ze znajomymi świętował ukończenie muzyki do kolejnego filmu. W nocy wybrał się na spacer z Markiem Hłaską, pisarzem i przyjacielem. Byli pijani. Dokładnie nie wiadomo, co się zdarzyło później. Kłótnia, wygłupy? W każdym razie Komeda został zepchnięty przez Hłaskę i spadł z kilkumetrowej skarpy. Najpierw leczono go w USA, później przewieziono do Warszawy. Niestety, z krwiakiem mózgu nie poradzili ani nasi, ani amerykańscy lekarze. Krzysztof Komeda zmarł w szpitalu 23 kwietnia 1969 roku.
Wybitny muzyk i niestety głupia, przedwczesna jego śmierć.
Ludzie cudownie uzdolnieni jak w tym przypadku Komeda powinni mieć tego świadomość, że nie żyją tylko dla siebie, ale i dla ludzi, którzy ich kochają oraz szanują wspaniałą twórczość przez nich tworzoną. Taka śmierć powoduje, że ich fani bardzo z tego powodu cierpią.
To była przeogromna strata dla całej kultury światowej.
Pozdrawiam Robercie.
PolubieniePolubienie