To daleki znajomy, ale znają go wszyscy. A jeśli nawet nie tego konkretnego faceta, to ma on tyle klonów, że każdy zna jakiegoś sobowtóra mojego znajomego.

Niedawno rozwiódł się, po czym energicznie postanowił wykorzystać ostatnie dni, jakie pozostały mu do bycia w miarę atrakcyjnym mężczyzną. Wyrzucił z Facebooka wszystkie zdjęcia ze ślubną, wystylizował fryzurę na Lewandowskiego, przystrzygł włosy na klacie, trymerem wydepilował wnętrze nosa i uszu. Kupił skodę superb i ogłosił, że nie cierpi muzyki poważnej.

W ten sposób rzucił przynętę na jakąś dwadzieścia, trzydzieści lat młodszą modelkę, aktorkę albo piosenkarkę. Podszkolił się w Tik-Toku i polskim hip-hopie. Dowiedział się, czym jest clubbing i shopping. Zaczął marzyć o „dejtach” (dla niewtajemniczonych: randkach) w jego skodzie superb, gdzie bez skrępowania mógłby z modelką, aktorką lub piosenkarką wymieniać płyny ustrojowe, a potem spokojnie zaprosić ją na koncert Maty.

Plany wcielił w życie. Nie minął tydzień, a znalazł dwadzieścia, trzydzieści lat młodszą modelkę, aktorkę albo piosenkarkę. Nie wiem, jaki wpływ na obejrzenie jej bielizny miał jego majątek. On twierdził, że niewielki.

W każdym razie jakiś czas później owa dwadzieścia, trzydzieści lat młodsza modelka, aktorka albo piosenkarka wręczyła mu listę ze wszystkimi rzeczami, które ona uważa za prostackie, a na które składa się ich życie: czajnik Zelmera, pralka Amica, wakacje na Teneryfie, kolekcja filmów z Jamesem Bondem, dyskografia Pink Floyd, dramaty Szekspira, skoda superb, jego leki na nadciśnienie i cholesterol w domowej apteczce, buty Ecco, dresy 4f, whisky z colą i Polsat Box.

Przypomniałem to sobie, stojąc rano przed lustrem w łazience. Popatrzyłem na siebie ubranego w rozciągniętą piżamę i zrozumiałem, że bycie wiekowo nieatrakcyjnym nie jest takie złe. Czuje się wtedy zbawienny błogostan, bo można mówić, robić, czytać, słuchać i zakładać na siebie, co tylko dusza zapragnie.

Robert Majewski

Zdj. ilustracyjne (mat. prasowe)