Do roku 1711 zasadę ciszy wprowadzono w wielu innych bibliotekach. Szczególną wagę przywiązywano do niej w Amsterdamie – odwiedzających tamtejszą bibliotekę witała poważna przestroga napisana wierszem: Uczony Panie, wchodząc między księgi, / nie trzaskaj drzwiami dłonią zbyt porywczą, / nie czyń hałasu stopą zamaszystą, / by nie urazić Muzy. A jeśli ujrzysz kogoś znajomego, / powitaj go ukłonem i skinieniem głowy, / nie zaś szmerem próżnej rozmowy. / Tutaj umarli przemawiają do żywych pogrążonych w pracy.


Andrew Pettegree i Arthur der Weduwen zapraszają do swego wehikułu czasu. Między wierszami obiecują, że dzięki niemu poznamy dzieje świata poprzez historię bibliotek i księgozbiorów, ich zawartość i osoby, które je tworzyły. Nie dziwi więc, że tym wehikułem jest… książka (wydana przez Wydawnictwo Smak Słowa, przetłumaczona na polski przez Agnieszka Nowak-Młynikowska). Wsiadamy? Jeśli tak, to szybko, chodzi przecież o kruchą historię.


Jak kruchą, przekonała się Lizbona w 1755 roku. Legła w gruzach z powodu trzęsienia ziemi, tsunami i wielkiego pożaru. Zginęły dziesiątki tysięcy ludzi, przestała istnieć biblioteka króla Jana V. Ten „chorowity bibliofil” w swoim pałacu na lizbońskim nabrzeżu stworzył jeden z najwspanialszych księgozbiorów w Europie.


Niszczyć potrafią siły natury, również człowiek, który jest jej częścią. W wyniku działań okupantów rosyjskich i niemieckich przetrwało tylko dziesięć procent czterystutysięcznych zbiorów słynnej Biblioteki Załuskich. Hiszpanie wiedzieli, że Aztekowie i Majowie mogli poszczycić się wielkimi osiągnięciami na przykład w dziedzinie matematyki i astronomii – dlatego systematycznie niszczyli ich księgi i archiwa. Serbowie w 1992 roku celowo zniszczyli bośniacką Bibliotekę Narodową. Niewiele ponad dziesięć lat wcześniej bojówki syngalerskie to samo zrobiły z biblioteką w Dżafnie, jedną z największych w Azji. Najazd marokański pod koniec XVI wieku zrównał z ziemią Timbuktu – zginęli tamtejsi uczeni i księgozbiory będące „wyznacznikiem erudycji i podstawą autorytetu prawnego”. Mnóstwo ksiąg spłonęło podczas konfliktu reformacji z papiestwem.


Ludzie potrafią również tworzyć coś wartościowego. Nie tylko ci znani wszem i wobec, jak król Karol Wielki, który „przykładał tak wielką wagę do poprawności literatury, sam zgromadził bogatą kolekcję książek. Niektóre z nich sporządzili dla niego mnisi w klasztorach albo utalentowani nadworni skrybowie”. Albo amerykańsko-szkocki finansista Andrew Carnegie, fundator wielkiej liczby bibliotek w Ameryce i w Wielkiej Brytanii.


Biblioteki. Krucha historia to również opowieść o renesansowym kolekcjonerze Niccolò Niccolim z Florencji. Na własny księgozbiór wydał cały swój majątek i „ani myślał trzymać swoich zbiorów z dala od ludzkich oczu”. Niemiecki benedyktyn Jan Tritemiusz w klasztorze w Sponheim utworzył jedną z ostatnich wielkich bibliotek klasztornych epoki średniowiecza. Młody polski uczony Jan Łaski wpadł na pomysł kupienia całego księgozbioru Erazma z Rotterdamu, przy założeniu, by Erazm mógł z niego korzystać do końca swojego życia. Gabriel Naudé uporządkował i skatalogował wielką kolekcję książek kardynała Richelieu i w XVII wieku wydał rozprawę – pierwszy przewodnik adresowany do początkujących kolekcjonerów książek. Okazało się to dla niego przepustką do francuskiej elity kulturalnej. A Hernando Kolumb pragnął, by „jego biblioteka w Sewilli zawierała całą wiedzę świata, i wierzył, że dzięki drukowi ten cel stał się możliwy do osiągnięcia”.


Pettegree i der Weduwen widzą tylko mężczyzn? Bynajmniej. Przedstawiają Mary Letittię Jones, pierwszą bibliotekarce w Los Angeles, która ukończyła studia bibliotekarskie. Kiedy władze biblioteki, w której pracowała chciały usunąć ją ze stanowiska na rzecz mężczyzny, odmówiła, a w jej obronie demonstrowały na ulicach mieszkanki Miasta Aniołów. Piszą o zakonnicach-skrybach w średniowiecznych klasztorach niemieckich, i podkreślają: „W XVIII stuleciu kobiety szybko stawały się ważną siłą w rozrastającym się świecie książki”.


Autorzy oddają też hołd bezimiennym skrybom – niewolnikom, którzy przepisywali teksty i w ten sposób zapewniali im przetrwanie.


W tej książce są zdjęcia bibliotek, na przykład imponującej biblioteki opactwa Benedyktynów w Admont w Austrii. Jest barwna miniatura przedstawiająca skrybę Ezdrasza przed armarią (szafą na książki), pochodząca z Kodeksu Amiatyńskiego z początku VIII wieku. Także urocza fotografia bilbiobusa w hrabstwie Tompkins w północno-wschodniej części stanu Nowy Jork w 1930 roku.


Jest miejsce na humor – jak wtedy, gdy zmęczony średniowieczny skryba wzdycha: „Och, gdybym miał przy sobie kielich starego dobrego wina”; a pismo „Critical Review” za złe podejście do cennego księgozbioru nazywa lorda Marshama „jaśnie wielmożnym Gotem”. Są rozważania nad rolą bibliotek i ich przyszłością („A jednak te niedzisiejsze, zmurszałe technologie nie chcą przeminąć, a ci, którzy próbują wyprzedzić rozwój technologii, nierzadko się przekonują, że przyszłość bywa bardzo ulotna”). I namacalny dowód, że – po „Przechytrzyć historię. Niezwykłe przygody człowieka, który ocalił milion książek w jidysz” Aarona Lansky’ego – to kolejna książka-hołd Smaku Słowa dla piękna i znaczenia słowa. Jakby to wydawnictwo jeszcze raz chciało podkreślić, że jego nazwa nie jest przypadkowa i na pokaz.


Biblioteka ta – na poły baśniowa, na poły historyczna – była symbolem aspiracji intelektualnych od początku dziejów kolekcjonowania książek. (…) Wybitni uczeni renesansu przywoływali Aleksandrię równie często, jak współcześni potentaci ery cyfrowej. W tym sensie twórcy Amazona, Google i Wikipedii mogą się uważać za spadkobierców Aleksandrii.

Rafał Kowalski

Andrew Pettegree, Arthur der Weduwen, Biblioteki. Krucha Historia, Wydawnictwo Smak Słowa 2022, s. 720