Grudzień przynosi najgłębsze ciemności. Zachęcają one do rozmyślań.

Nie bez powodu grudniowe święto odradzania się światła – dzień św. Łucji – to jedno z ważniejszych świąt w Skandynawii. Nie bez powodu na adwentowe roraty chodziło się z płonącą świecą. Nie bez powodu z Chanuką związany jest rytuał zapalania świec lub lampek oliwnych i wreszcie nie bez powodu symbolem Bożego Narodzenia jest rozświetlona choinka – nie mówiąc już o tym, że narodziny Mesjasza umiejscowiono w czasie, gdy najkrótsze noce przezwycięża odradzające się światło.

Ludzi zawsze interesowała metafizyczna strona mroku i blasku. O tym, jak głęboko są one wrośnięte w nas, świadczy ogromna ilość metafor w kulturze. Symbole światła i mroku wypełniają pisma Platona i Arystotelesa, gnostyków i św. Jana Apostoła, św. Augustyna i Hegla, Nałkowskiej i Conrada. Światłem malowali Fra Angelico i Rembrandt, Caravaggio i Monet.

W grudniu szukam światła, słuchając Magnificat Jana Sebastiana Bacha. Nie tylko dlatego, że muzyką staram się zilustrować przeżywany czas, ale ta kompozycja jest jak najjaśniejsza latarnia, która określa kierunek powrotu do domu z niespokojnych dróg.

Mury swojej latarni Bach oparł na fundamentach kantyku Magnificat anima mea Dominum (Wielbi dusza moja Pana). Według św. Łukasza zaśpiewała ją Maria z Nazaretu podczas spotkania ze św. Elżbietą, wkrótce po objawieniu archanioła Gabriela: „O Wschodzie, Blasku światłości wieczystej i Słońce sprawiedliwości, przyjdź i oświeć żyjących w mroku i cieniu śmierci”. Oświeć, czyli wyprowadź na lepsze drogi. Symbolika Bacha i św. Łukasza jest bardzo czytelna: nadchodzi więcej światła. Świece oświetlają mrok grudniowych wieczorów, tekst kantyku i muzyka rozświetla spowite ciemnością tajemnice naszych sumień.

Odradzające się światło zdaje się mówić, że człowiek nie może żyć w ciemności. Nie może, gdy chce zrozumieć świat, swoją wspólnotę i cele, które sobie stawia, gdy chce zrozumieć samego siebie. Bo przecież by poznać cokolwiek – w tym siebie – potrzebujemy światła.

By dokonać obrachunku ze sobą, potrzebny jest trzeźwy umysł, a więc światło naszego rozumu. Czy to jednak wystarczy? Przecież jesteśmy mistrzami w ściemnianiu. Światło rozumu potrafi nas zwieść. Ileż to razy zaprzęgaliśmy intelekt, aby usprawiedliwić niecne czyny. Dlatego tak bardzo potrzebujemy światła, które pochodzi z zewnątrz – niewidzialnego, stałego, niezmiennego. Tylko takie potrafi oświetlić nas żyjących w mroku beznadziei, lęku i śmierci.

Robert Majewski