Vicente Lusitano: Motets
The Marian Consort, Rory McCleery – direction

Linn Records 2022, CKD 694, TT: 68’20”

Płyta miesiąca Ukraina 1 RM - Ukraina 2 RM - Ukraina 2 RM - Ukraina 2 RM - Ukraina 2 RM - Ukraina 2

The Marian Consort record with Lusitana’s ten motets is a revelation to me

Historia muzyki bywa złą matką. Zapamiętuje nazwiska największych mistrzów, podczas gdy ci „mniejsi” nie są wcale „mali”. Weźmy na przykład takiego Vincente Lusitano. Matka historia mówi nam, że to przede wszystkim teoretyk muzyki i pierwszy znany z nazwisko ciemnoskóry kompozytor (to akurat nie zostało w stu procentach potwierdzone). O jego kompozycjach jeśli w ogóle się wypowiada to zdawkowo.

Niewiele wiemy o Vicente Lusitano, poza tym, że był Portugalczykiem, muzykiem Dom Alfonso Lencastre, za którym pojechał do Rzymu, gdy ten ostatni został ambasadorem Juliusza III. Lusitano zrobił tam karierę zarówno jako teoretyk, jak i jako kompozytor. Był śpiewakiem w kapeli papieskiej, wstąpił na służbę na dworze Marka Antonio Colonny. Jego motety, wydane po Soborze Trydenckim, zostały opublikowane jeszcze przed motetami Palestriny. Są częścią dziedzictwa Josquina, któremu zresztą tymi kompozycjami Lusitano złożył hołd. Zbiór motetów z 1555 r. oraz madrygał to jedyne dzieła, które przetrwały do naszych czasów – oczywiście poza pismami teoretycznymi.

Jak podają źródła, był metysem, z matki Afrykanki i ojca Portugalczyka, co wówczas było równie rzadkie wśród duchownych, jak i wśród muzyków. Lusitana tracimy z oczu po 1561 roku, kiedy to przeszedł na protestantyzm, ożenił się i bezskutecznie ubiegał się o wyjazd do Stuttgartu.

Nagrań jego kompozycji mamy niewiele. Jeden z motetów, Emendemus in melius, nagrał kiedyś The Huelgas Ensemble pod dyrekcją Paula Van Nevela. Tymczasem dwadzieścia trzy motety Lusitana demonstrują szeroką panoramę praktyk muzycznych tamtych czasów. Nawiązują zarówno do przeszłości (styl Josquina), jak i zapowiadają niedaleką przyszłość spod znaku Gesualda.

Płyta The Marian Consort z dziesięcioma motetami Lusitana jest dla mnie objawieniem z dwóch powodów. Po pierwsze, pokazuje jak wygląda dziś praktyka improwizowanego kontrapunktu; po drugie, The Marian Consort brzmią świetnie.

Improwizowanie kontrapunktu to stosunkowo świeża sprawa w wykonawstwie muzyki renesansowej. Co prawda, jest sporo traktatów to opisujących, ale przecież nikt ze współczesnych nie słyszał jak to robili śpiewacy przed wiekami. Jakiś czas temu chwaliłem za świetne próby improwizacji Cappellę Pratensis, teraz słowa najwyższego uznania należą się Brytyjczykom z The Marian Consort.

W ich wykonaniu motety Vincente Lusitana otrzymały własną tożsamość. Chór pod dyrekcją Rory’ego McCleery’ego osiągnął niezwykłą spójność brzmienia. Dźwiękowy dywan, który się rozwijają, jest uwodzicielski, miękki i kojący. Podczas słuchania nie wyczuwa się żadnej nierównowagi, pomimo zaskakującej ilości śpiewaków w jednym głosie (5 basów, 4 tenory, 4 alty i 2 soprany). Nie przeszkadza mi też powierzenie sopranom wykonywania cantusa firmusa. (Mniej obeznanym z wykonawstwem muzyki dawnej podpowiadam, że to zazwyczaj rola tenorów). W The Marian Consort głosy żeńskie zestrajają się z męskimi bez najmniejszych szwów.

Polecam tę płytę nie tylko na adwent.

Robert Majewski