W ogóle tęskniła za mężczyznami w rozmaitych obsadach. Za ojcem, którego miała za krótko. Za bratem, którego nie miała w ogóle. Za miłością, której bardziej pragnęła, niż miała. Miała męża, z którym bywała szczęśliwa, tak jak i on bywał z nią szczęśliwy, choć ich małżeństwo było nieustannym pasmem udręk i cierpień, które sobie nawzajem zadawali z racji zupełnego niedopasowania charakterów. Miała też dwóch synów, których kochała miłością bezkrytyczną, bo byli dla niej substytutem ojca, którego straciła, brata, którego nie miała, i męża, z którym się nie rozumiała.


Jarosław Kurski w Dziadach i dybukach (Wydawnictwo AGORA) zaprasza do poznania swego gwiazdozbioru rodzinnego. Gwiazd jeszcze świecących i tych, których już nie ma; często nie wiedzących o sobie. Im większe zbliżenie w teleskopie, tym bardziej Polska u niego to rozdarte sojusze, rodziny, serca. I stęskniony brak zgody na to.


Sir Lewis Namier, jeden z największych historyków swej epoki … Uczestniczka Powstania Warszawskiego Anna Kurska, po latach przemykająca wśród grobów na żydowskim cmentarzu jak po rozżarzonych węglach… Profesor Ludwik Ehrlich – przez którego lwowski wydział prawa i szkołę przewinęli się m.in. autor pojęcia „zbrodnia przeciwko ludzkości” Hersch Lauterpacht, twórca pojęcia „ludobójstwo” Rafał Lemkin, Jan Karski…


Nie tylko tym osobom z rodziny Autora odmawiano polskości, niezależnie, jak bardzo Polskę kochali i czego dla niej dokonali. Stąd ból, strach, wyparcie, chęć zapomnienia, również rodzinne podziały. Jak ściana wyrosła między Ludwikiem Bernsteinem (późniejszym Lewisem Namierem) a zasymilowanymi jego ojcem Józefem i siostrą Teodorą. Ludwikiem, który za poniżającą uważał hipotezę, że zmiana wyznania doprowadzi do pełnej integracji Żydów z Polakami, usunie przeszkody kulturowe i społeczne.


Autor przyznaje, że w odkrywaniu gwiazdozbioru spotykał się z irytacją i niechęcią, by ten temat poruszać: „Byłem z tym sam, przed murem milczenia i zapomnienia”. Nie było mu też łatwo ze względu na „rozdzierające podziały”, jakie w jego rodzinie „w łonie rodzeństwa mają długą tradycję”. Jeśli dodać do tego zachowanie Lecha Wałęsy wobec Bronisława Geremka („Oto zetknęły się dwa nieprzenikające się światy, dwie wrażliwości, które się nie spotykają albo zgoła spotkać nie mogą”); komentarze warszawskich przechodniów: „Wszy! Wszy się palą!” na widok sadz unoszących się „jak latawce” z kart spalonych hebrajskich książek; antysemickie pogromy z udziałem polskich żołnierzy w 1918 i 1919 roku; słowa usłyszane w pociągu przez Ludwika Bernsteina o swojej rodzinie z ust jej nieżydowskich gości…


Mimo to, a może właśnie dlatego dybuki przodków nie dawały spokoju Autorowi. Nie chciał żyć „w kłamstwie z miłości”. Ruszył ku gwiazdom, w czym nie jest bezkrytyczny. Czasem sięga w tym po ironię, nawiązuje do literatury i poezji polskiej, również tej tworzonej przez Polaków pochodzenia żydowskiego.


W rezultacie rozbłyskują gwiazdy mieszkańców Koszyłowiec, w tym opowieść o przenosinach dziadka Tadeusza do rodzinnego grobowca. Błyszczy pojedynek Namiera z Romanem Dmowskim o polskie granice, gdzie orężem są historyczność i etniczność. Na nieboskłonie pojawia się dobry komunista Franciszek Weydlich („Te kilka dni z nim spędzonych, które starczyć muszą na całe życie, zasiało we mnie ostrożność w wypowiadaniu kategorycznych sądów o ludziach, zanim się ich pozna”), pies Czanguś, weteran wojny z bolszewikami dziadek Longin, bezimienny chłopiec ukrywający się na strychu… Humor miesza się z tragedią.
Błyszczą też gwiazdy bursztynów zbieranych przez dwóch braci w Jelitkowie; znaczków odklejanych nad parą, suszonych, prasowanych w książkach i wkładanych do klaserów – z korespondencji babci Teodory w rodzeństwem ciotecznym; syropu z młodych pędów sosen; szabli z damasceńskiej stali; gazowej kuchenki Junkers; srebrnej solniczki na trzech lwich nóżkach z kryształowym wkładem („do której po szczyptę soli sięgać musiały palce wszystkich moich koszyłowieckich przodków”); błyszczy nawet gwiazda używanego jako symbol przez polskich nacjonalistów mieczyka Chrobrego, wpiętego przez młodego Autora w swój wełniany sweter – za co został skrzyczany przez swego dziadka Longina („Oni [czyli młodzi] nic nie wiedzą! Oni nic nie czytają!”).


Gdy już na żydowskim cmentarzu przy Okopowej w Warszawie odnalazłem groby prapradziadków Jakuba Bersteina i Balbiny Bersteinowej-Wilner, zauważyłem, że grób Balbiny rozsadza potężnych rozmiarów drzewo. Samosiejka musiała wgryźć się w ziemię zapewne jeszcze w czasie okupacji, gdy nikomu nie przychodziło do głowy pokazywać się tutaj i samosiejkę wyrwać. Drzewo zaś rozrosło się po wojnie, gdy nie było już komu na żydowski cmentarz przychodzić. Ci, co przeżyli, wyjechali albo stali się zdeklarowanymi Polakami i nie te cmentarze nawiedzali. Klon tymczasem wrósł głęboko korzeniami w grób Balbiny. Pień nabrzmiał, rozłożył swe ramiona, łącząc symbolicznie wszystkich licznych potomków Balbiny i Jakuba.

Rafał Kowalski

Jarosław Kurski, Dziady i dybuki, Wydawnictwa Agora 2022, s. 472