Wpierwszych edycjach konkursu chopinowskiego przesłuchania były tajne. W eliminacjach pianiści wykonywali utwory solowe, potem jedną część koncertu fortepianowego z orkiestrą Filharmonii Warszawskiej. Uczestnicy grali na fortepianie ustawionym za okrągłym parawanem, który uniemożliwiał dostrzeżenie osoby, która aktualnie znajdowała się na scenie.

Powodem tego była chęć sprawiedliwego werdyktu, który nie niósł w sobie ciężaru uprzedzeń co do płci i narodowości.

Jakieś pół wieku później niejaka puzonistka Abbie Conant szukała pracy w jakiejś dobrej orkiestrze. Artystka była na tyle dobra i ambitna, że chciała zostać pierwszą puzonistką w składzie.

W latach 80. XX w. sytuacja kobiet w orkiestrach nie była najlepsza. Te preferowały panów, a szczególnie w obsadzie instrumentów dętych.

Pani Conant odpowiedziała tylko Filharmonia Monachijska, a i tak tylko dlatego, że jej imię – Abbie – nie skojarzyło się rekruterom z kobietą. Napisali do niej list: „Drogi Panie Conant, zapraszamy na przesłuchanie”. Abbie grała jako 16., a przesłuchania odbywały się za zasłoną. Zagrała wyśmienicie, ale nie była pewna sukcesu. Po jej występie dyrektor filharmonii przerwał dalsze przesłuchania i powiedział (wciąż nie wiedząc, że to kobieta): „Właśnie kogoś takiego nam trzeba”.

Komisja wezwała kandydata nr 16, który okazał się kandydatką. I tu zaczynają się schody. Oczywiście dano jej pracę, ale ponieważ pan Conant okazał się kobietą, zdecydowano się maglować ją dalej. Ostatecznie po roku – nie podając przyczyny – zwolniono ją ze stanowiska pierwszego puzonisty, przesuwając na dalszą pozycję. Filharmonia w końcu poinformowała, że szuka mężczyzny, który z większą siłą i dynamiką będzie wydobywał dźwięki.

Pani Conant poczuła się dyskryminowana i złożyła pozew do sądu. Ten nakazał serię badań, m.in. spirometrię na siłę wydmuchu i test na natlenienie krwi. Okazało się, że puzonistka osiągnęła lepsze wyniki niż mężczyźni, którzy brali udział w badaniach. Sąd przywrócił ją do pracy, ale nie dostała już pensji w takiej wysokości, jaka należała się pierwszemu puzoniście. Abbie nie ustąpiła. Zarządzono kolejne przesłuchania, kazano jej grać utwory o kosmicznym poziomie trudności. Ostatecznie puzonistka wygrała swoją batalię.

Czemu o tym piszę? Ponieważ podoba mi instytucja „parawanu”. To właśnie on sprawił, że pozycja kobiet w muzyce zyskała na znaczeniu. Ale nie chodzi mi dzisiaj wyłącznie o feministyczne mędrkowanie. Problem jest szerszy. Dobrze jest zakładać sobie jakiś parawan na oczy i wykorzystywać go w patrzeniu na ludzi. Spojrzenie przez zasłonę jest bardziej obiektywne i prawdopodobnie częściej dostrzeżemy w innych dobro. Za parawanem zostaną nasze uprzedzenia, stereotypy i to, co nas w ludziach wkurza. Zabierajmy więc ze sobą parawan. I to nie tylko na plażę.

Robert Majewski