„Żółte, marmurowe oko, skóra wyglądająca na miękką jak aksamit. Dziwi mnie, że wcale nie czuję strachu. Mój pierwszy rekin pod wodą, a myślę tylko, jaki jest piękny i idealny. To oko jest nie do pojęcia, sięga czterysta milionów lat wstecz. Wehikuł czasu, tak wyglądał kiedyś świat. Uczucie zupełnie inne od nurkowania w Kalifornii czy na Hawajach. Nic nie jest wyblakłe białe czy szare, nic nie jest pęknięte, woda krystalicznie czysta, czujesz się jak w dawnych czasach, przed pojawieniem się człowieka. Jakbyś widział echo”.


To, co Tracy widzi po zanurzeniu się w wodach Parku Narodowego Komodo, tym mocniej kontrastuje z jej myślami.


Mózg Tracy „nie potrafi się cieszyć”; kobieta żyje mężem, którego ona nie obchodzi i rozbrykanymi pięcioletnimi bliźniakami – od tej trójki chce odpocząć choć przez kilka dni w towarzystwie swojej mamy i brata. Przyznaje, że gdyby mogła się tu przeprowadzić, „umieścić dzieci w milczących bańkach i zasadzić Lautara w ziemi głową do dołu, niczym drzewo, byłabym szczęśliwa”. Nie pomaga jej denerwowanie się pewną decyzją życiową brata („całe życie go kochałam i podziwiałam. Sądziłam, że jest bliski ideału”) – im bardziej zestawia ją ze swoim życiem, tym mocniej ją ona irytuje. Spokoju nie przynosi również słabe jedzenie w raju („zagryzam kilkoma kawałkami ananasa, który także smakuje tym, w czym go umyto, jakimiś resztkami stali nierdzewnej”), kłótnia z inną dziewczyną, postawa jej mamy, która według Tracy „uważa, że jej syn nie mógłby zrobić nic złego”.


W rezultacie im więcej zachwytów nad widokiem wunderpusa, manty i żabnicy („Chcę zachować tę rybę dla siebie. Podpływam tak blisko jak się da, wpatruję się w to oko, które jest właściwie tylko lustrem bez głębi, i zastanawiam się, jakie to niesamowite, że podobne rzeczy w ogóle istnieją”), tym mocniej nakręca się spirala złej energii. Tracy dochodzi do wniosku, że wyjazd, który „miał nas do siebie zbliżyć, sprawia tylko, że zaczynam myśleć: powinnyśmy po prostu utonąć”. Kulminacja, erupcja następuje jeszcze w Indonezji, ale okazuje się, że to nie koniec, ciąg dalszy następuje po powrocie do męża i dzieci. I choć rzecz dzieje się w mieszkaniu w Kalifornii, wiele kobiet z całego świata odnajdzie się tym w obrazie kreślonym przez Davida Vanna w jego książce Komodo (wydanej przez Wydawnictwo Pauza, przetłumaczonej przez Dobromiłę Jankowską/Milka Jankowska).


Choćby w rozdartej postawie matki wobec jej dzieci. W ich postępowaniu często chodzi tylko o zdobycie władzy nad nią – a jej i tak zdarza się wierzyć, że „to prawdziwe dramaty”. Coraz bardziej rozbita i bezradna tęskni za przeszłością. Potrzebuje i szuka choć odrobiny wyciszenia, myśli: „Gdyby tylko przestali, odpoczęli, niech tylko dzień się dzieje, niech będą ciche rozmowy, nauka, rozsądne przechodzenie od posiłku do kąpieli i spania, bez protestów na każdym etapie, wtedy kochałaby ich, nie czułaby się tak porzucona i samotna”. To i pozbawiona wsparcia postawa jej męża sprawiają, że w końcu pojawiają się słowa: „Muszę odejść. Zanim użyję tego noża”.


Gdy po kolejnym nurkowaniu w Indonezji położyła się na wodzie, jej kamizelka była jak kapok. Pomyślała wtedy, że przydałby się taki w jej życiu – naciskałaby guzik, kapok napełniałby się, a ona leżałaby i odpoczywała. Zaś to, co płynęłoby pod nią, niech by sobie płynęło.


„Dziwne, że mogę kochać ich oboje, jednocześnie nienawidząc dźwięku ich głosów”.

Rafał Kowalski

David Vann (tłum. Dobromiła Jankowska), Komodo, Wydawnictwo Pauza 2022, s. 256