„W tej walizce z Zawiercia są listy syna do matki. Jest ślad szpilki, którą pewnie ten list został przyczepiony w widocznym miejscu. Jest zdjęcie syna, które wygląda, jakby było przez matkę wycałowane. Całowała zdjęcie syna, z którym się nie mogła zobaczyć i pewnie już się nie spotkała. Oglądałam oprowadzanie profesora Jacek Leociak po wystawie o Muranowie w Muzeum Polin. On, używając tych swoich pięknych metafor, opowiada, co znajdowano przy ludziach jadących do obozów zagłady w ubraniach, w kieszeniach, w torebkach. Klucze do domów. Oni chcieli wrócić. A te walizki pochowane na strychach, ładnie zapakowane, miały na nich czekać. Tymczasem to my je odnajdujemy po osiemdziesięciu latach”.


O Skarbach… (Wydawnictwo Czarne) autorstwa Patrycji Dołowy piszę w tegoroczny Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Bo choć prawie wszystko jasne, kto zabijał i ginął, ratował i wydawał na śmierć, kto kradł i przechowywał, to jednak „prawie”. Ta książka jest kolejną z tych, które udowadniają, że ciągle jest coś do odkrycia, domknięcia, upamiętnienia i uświadomienia, jak było i jest. Czy się to komuś podoba, czy nie.


Tytułowe słowo mieści w sobie złoto. W tej publikacji szukają go szabrownicy i potomkowie tych, którzy kosztowności chowali w skrytkach w swoich domach, zanim wpadli w ręce Niemców. Autorka oddaje napięcie towarzyszące poszukiwaniom, są tu zdania typu: „Piotr czuje się naprawdę głupio, idzie na górę sprawdzić. Wchodzi na strych, a Steve i pisarz w amoku. Czarni od sadzy, obłęd w oczach, rozbijają cegły. Skarb według mapy miał być zamurowany pod oknem w bocznej ścianie poddasza”.


Słowo w tytule zasysa też rzeczy od złota cenniejsze – poduszkę z pawimi piórami, cukiernicę, inskrypcję „prawie jak twarz” na fragmencie macewy, apaszki ze wstążkami, kamień, fotografię… Skoro mowa o zdjęciach, Wojtek z Ostrowca Świętokrzyskiego zrekonstruował życiorys tamtejszego przedwojennego fotografa Szmula Joska Muszkiesa; zebrał pulę fotografii zrobionych przez niego i wydał w formie albumu: „Zawsze mnie fascynowało, jak przez artefakt można się spotkać z rzeczywistością innego człowieka, innego czasu. (…) Tak wyciągnąłem ze zbiorowej niepamięci Muszkiesa albo tak on mnie znalazł. To brzmi poetycko, ale mam czasem uczucie, że właśnie tak było. Jak w przedwojennym przysłowiu: >>Każdy Wojtek ma swojego Joska, a każdy Josek – swojego Wojtka<<”.


Bo skarbem są również działania tych, którzy ocalają Pamięć. Robią to w słowach i czynach czasem wbrew obojętności i złym reakcjom otoczenia. Ewa w Nowym Sączu zasadziła młodą trześnię – w miejscu tej, która kwitła na ruinach tamtejszego getta i została wycięta po wyjeździe ostatnich żydowskich mieszkańców tego miasta. Dla Urszuli z Mszany Dolnej ważne są „drobne sukcesy, małe pociechy”. Mówi Autorce: „Robię rzeczy elementarne i zwykłe. Próbuję zbierać okruchy pamięci i ułożyć z nich cokolwiek jako niezgodę na to, co stało się z ludźmi, którzy kiedyś tu żyli”. I cieszy się, gdy jej uczniowie z zawodówki zapalają świeczki na jednym z miejsc zbiorowej egzekucji w Mszanie: „My już dzisiaj byli! Okienko mieli. To my się zrzucili na znicze i poszli my zapalić. Mówiła pani, że to taki sam był chłopak jak my”. Irek z Dębicy swoje działania podsumowuje: „A co z tego mam? Szacunek dla samego siebie i satysfakcję”. Sam od zapłakanego rabina z synagogi w Baltimore słyszy, że tym osobom nie przywróci życia, ale ocali je przed unicestwieniem niepamięci.


Skarb znalazła również Michelle ze swoją mamą, kiedy ruszyły przez Atlantyk do Polski, by poukładać rodzinne puzzle („Zostałyśmy opętane przez energię z przeszłości, przez nierozwiązane sprawy”). Na miejscu, po długich poszukiwaniach, poczuła bliskość swojej prababci: „Była wszędzie: Salomea tańczyła w wysokiej trawie, wśród polnych kwiatów, na niebie. To miejsce stało się naszym wiecznym domem. Miało w sobie rodzaj nieokiełznanego piękna o oczyszczającej mocy. Zostawiłyśmy swoje inicjały na kamyczkach w ziemi, a ja schowałam do kieszeni dwa kamienie, które skrzyły się w słońcu. Wróciłyśmy do naszego przewodnika gotowe wyruszyć do domu”.


Takim osobom, rzeczom i sytuacjom swoją książką pomnik stawia Patrycja Dołowy. Jak mówi jeden z jej rozmówców, ma to coś, że umie słuchać. Umie i chce również szukać, pytać, być wrażliwa, zwracać uwagę na szczegóły z pozoru błahe (jak wspomnienie babci Doni i dziadka Tośka w kuchni) i milczeć, kiedy trzeba – jak w obliczu wstrząsającej historii z cukiernicą Rosenthala. Ten pomnik stawia więc też sobie.


W środku były rysunki. Zwinięte szkice ołówkiem. […] Wszystkie podpisane „Pinchas”. Na niektórych daty. Ostatnia: 1949. Krzesło, stół, owoce i twarze. Pani Lodzia rozpoznała wśród nich twarz swojego ojca, dozorcy. Znała ją tylko ze zdjęcia. Były też inne. Czy były to podobizny sióstr, rodziców, kuzynów, innych sąsiadów? Wszystkie bezimienne, ale jak bardzo fizyczne. Uśmiechnięte, poważne, zamyślone. Kreślone ręką nastolatka w świecie, który jeszcze wtedy istniał i był zapełniony ludźmi.

Rafał Kowalski

Patrycja Dołowy, Skarby. Poszukiwacze i strażnicy żydowskiej pamięci, Wydawnictwo Czarne 2022, s. 264