„Dopiero jak mój syn się zaczął leczyć ze swojego uzależnienia i przyszedł przeprosić, to mnie objął. On pierwszy, mnie. Za pierwszy razem to było dziwne: ręce mi zwisały wzdłuż tułowia, on mnie trzymał jak manekina. Ale potem było łatwiej. Syn powiedział: >>Kocham cię, tato<<. Wtedy rozmiękłem. Bo my sobie nie mówiliśmy tego wcześniej. Nawet jak chłopcy byli mali. Kocham ich, ale nie umiałem tego powiedzieć. A to ważne, żeby mówić. Nie tylko okazywać, ale też powiedzieć. Im częściej to słyszałem, tym bliżej mi było do uwierzenia, że to prawda”.
Przytulenie, jego brak i potrzeba są mocno widoczne w tej książce autorstwa Agnieszka Jucewicz i Magdalena Kicińska (z interesującą okładką i ciekawym tytułem). Przestrzeń między jednym i drugim człowiekiem, do pokonania w sekundę, jak udowadnia też Dom w butelce – bywa trudniejsza od przebycia Wielkiego Kanionu. Zwłaszcza dla teoretycznie sobie najbliższych.
Przytulenie, coś z gestów najprostszych. Wie o tym Marcin, lat trzydzieści pięć, jeden z rozmówców Autorek. W jednym z najbardziej przejmujących fragmentów Domu… opowiada, jak bardzo ważnym gestem czułości było obieranie mu jabłka przez jego dziadka: „Uwielbiałem ten moment. Siedzieliśmy w kuchni w jesienno-zimowe wieczory. Szaruga. Na zewnątrz było widać cienie ludzi. Dziadek palił papierosy, obierał renety, a ja przychodziłem i prosiłem: >>Dziadku, ostrugasz mi jabłko?<<. Żadne jabłko nie smakowało potem tak samo. Wiem, że to był sygnał od niego: >>Kocham cię, jesteś moim wnukiem<<”.
To jabłko obiera dziadek Marcina, nie jego rodzice.
Przytulenie jako słowo. Włodzimierz (lat sześćdziesiąt dziewięć) przyznaje, że ojciec nigdy mu nie powiedział, że go kocha. I to promieniuje negatywnie. Magdalena (lat sześćdziesiąt cztery) opowiada o „byciu w kolczatce”: „Nie pozwalam sobie na emocje. Nie mam na nie w sobie miejsca. Szczelnie zamknęłam ewentualny dopływ. Bo za każdym razem kiedy sobie pozwoliłam na czucie, na te chwile szczęścia, to potem zawsze dostawałam po tyłku. Na wszelki wypadek się tą kolczatką ochronię, że by nikt mnie nie zranił”. Zaś Agnieszka (lat czterdzieści trzy) mówi o swoim bracie: „Z kolei dla ojca Paweł nigdy nie był dość dobry. Tata go kochał, na pewno, ale nie dał mu takiej pełnej akceptacji. Myślę, że nie wiedział, jak stworzyć relację z synem, nie miał wzorców, sam się wychował bez ojca”.
Uderzające, jak dorośli czasem nie potrafią (i bywa, że nie chcą) przytulić dziecka. I nie doceniają jego inteligencji, umiejętności widzenia, zapamiętywania. Wspomniany Włodzimierz mówi o dziecięcym patrzeniu i wyciąganiu wniosków: „Na przykład, że jak jest trzecia trzydzieści, a ojca nie ma – to źle. Jak minęła piąta – to bardzo źle. A jak go nie ma o ósmej wieczorem, to najlepiej iść pod kołdrę do łóżka i udawać, że się już śpi, nawet latem”.
Dziecko staje się rodzicem dla swojej matki lub ojca. Jakim kosztem? Do sztafety braku przytulenia, czułości dochodzi brak pewności siebie, wstyd („Długo mi to zajęło, żeby przestać się wstydzić tego, kim jestem. Nie rozmawiałbym dzisiaj z tobą, gdyby tak nie było. I to jest fajne uczucie – nie czuć tego wstydu. Móc podzielić się swoją historią”; „Najbardziej przeszkadza mi we mnie to, że czuję się uzależniona od bycia ważną. Potrzebuję ciągle docenienia. Uwagi. Bez tego czuję się nic niewarta”). I wyrzuty sumienia, że nie było się przy śmierci rodzica, nawet jeśli naprawdę być się nie mogło: „Wcześniej, jak ci mówiłam, podjęłam decyzję, że OK, ona jest dorosła, niech decyduje o sobie, dlaczego mam się nią całe życie opiekować. Chciałam się wyrwać z tego, spróbować żyć własnym życiem, dla siebie, no a ta decyzja przyniosła mi jej śmierć… Uważałam więc, że to była zła decyzja. Podła”.
Dobrze, jeśli wtedy ktoś taki ma przy sobie kogoś życzliwego. Kto powie, że ta śmierć to nie twoja wina, pomoże oswajać strachy wyniesione z przeszłości. Przyjaciółkę, która potrafi przeprowadzić się „na tydzień, bo moja mama bardzo dużo pracowała, praktycznie nie było jej w domu, w nocy też nie, a mieszkałyśmy jeszcze wtedy same. (…) Nawet do psychologa ze mną jeździła. Czekała na mnie pod gabinetem”. Kogoś takiego, jak Autorki: słuchającego i reagującego z wyczuciem, bo przecież te rozmowy są operacjami na otwartych sercach. Dlatego dobrze się poznaje takie ich pytania i reakcje: „Zadam ci trudne pytanie, możesz nie odpowiadać, ale czy ty dziś masz poczucie, że twoja mama nie kochała cię tak bardzo, jak chciałeś w to wierzyć?”; „Co jest twoim największym kłopotem w relacjach? Żeby zaufać komuś?”; „Kolejny raz kogoś ratujesz. A kto uratuje ciebie?”; „… możesz sobie popłakać, mnie to nie przeszkadza”.
Tak, w odpowiednim momencie dobrze jest mieć kogoś takiego obok siebie.
„Szukanie większej miary szczęścia – to jest chyba to nasze największe obciążenie, które wynosimy z doświadczenia alkoholu w domu. I żeby nie było – ja nie wiem, co to miałoby być. Jak wyglądać, jakie warunki spełniać, żebym uznała, że to jest właśnie to. Ale gdzieś ciągle za tym tęsknię, czuję w sobie pustkę za czymś, czego nie umiem nawet nazwać”.
Rafał Kowalski
Agnieszka Jucewicz, Magdalena Kicińska, Dom w butelce, Wydawnictwo Agora 2021, s. 360