Pytałam, jakie jest jej prawdziwe nazwisko. Był z tym straszny kłopot. Nie chciała powiedzieć. Nie wiem, dlaczego się uparłam. Wówczas mi powiedziała. I opowiedziała o śmierci rodziców, brata i narzeczonej brata. (…) Zaczęła szlochać, wpadła w histerię. (…) Wiem, że była dobrą poetką, że ludzie ją szanowali, ale nie miałam z nią wiele wspólnego. Kiedyś mi powiedziała: „Ty mnie nie lubisz”. I rzeczywiście coś w tym było. Najpierw, kiedy byłam dziewczynką, była dla mnie piękną kobietą, wzorem, byłam w nią wpatrzona. Później, kiedy stała się zaborcza i nachalna, kiedy próbowała wyciągać ode mnie najintymniejsze szczegóły z mojego życia, bo chciała wszystko wiedzieć i nie znała żadnej granicy, zaczęłam jej unikać.
Remigiusz Grzela od Agnieszki Holland słyszy, że tytułowa bohaterka jego książki nigdy nie była sobą; uciekała od rzeczywistości, która była dla niej nie do zniesienia. Magdalena Łazarkiewicz nazywa ją „barwnym ptakiem na tle naszej rzeczywistości”. Mariusz Szczygieł wierzy, że po osobie, która „amputowała duży kawałek siebie”, przynajmniej zostały prawdziwe wiersze. Według Ireny Rybczyńskiej-Holland poszukiwała spełnienia, którego nigdy nie znalazła; stale „szukała czegoś, co mogłoby się stać jej światem, co mogłaby pokochać”.
Portret właśnie tej osoby Autor postanawia jak najwierniej odtworzyć i uwiecznić w książce (wydanej przez Wydawnictwo Bellona); do „swojej” Ireny zbliżyć się, spróbować zrozumieć.
Choćby to, czemu wypierała się wojennego bohaterstwa. Na przykład tego, że gdy jako członkini Żydowskiej Organizacji Bojowej pojechała do Będzina „na bezczelnego” udając Niemkę, zawróciła w głowie Niemcom, po czym wyciągnęła z obozu dwie dziewczyny. Albo gdy zjawiła się w niemieckim obozie pracy w Poniatowej, by spróbować uwolnić działaczy podziemnych organizacji żydowskich. Takich akcji było więcej.
Kiedy jej córka Janka pyta matkę o najbliższych, ta płacze i histeryzuje. A w rodzinie miała dziadka Wolfa Krongolda, pomysłodawcę i pierwszego właściciela jednej z najsłynniejszych warszawskich kamienic, na rogu ulic Złotej i Żelaznej – zwanej Pekinem. Również „rodzinnego kobieciarza” Lolka, jej kuzyna, przystojnego jak filmowy amant. Był też Izaak Krongold zastrzelony przez szewca, kiedy zjawił się u niego po czynsz.
Irena ucieka też tematu bycia Mścicielką. Grupa Mścicieli po II wojnie światowej chciała wymierzać Niemcom sprawiedliwość za Holokaust. Autor zderza tu dwie silne racje: szefa Mścicieli Aby Kownera – on nie wyobrażał sobie powrotu do życia, póki rachunki z Niemcami nie zostaną wyrównane; natomiast Antek Cukierman, jedna z najważniejszych postaci Żydowskiej Organizacji Bojowej, uznał, że planowane masowe akcje zabijania były szaleńczym „staczaniem się do poziomu wroga”.
W tej książce zestawień przeciwności jest więcej. Autor pisze o chłopach ukrywających członkinie i członków ŻOB-u – ale też o polskich szmalcownikach i powojennych antysemitach, biorących udział w pogromie kieleckim i wydarzeniach marcowych w 1968 roku. Pisze o Toli Minc, która działała w Sanatorium imienia Medema w Miedzeszynie – gdzie ludzie z pasją i determinacją wierzyli w możliwość stworzenia „lepszego świata”; świat tego nie docenił – Tolę i jej małych pacjentów zaprowadził do Treblinki. Autor opowiada o bohaterstwie i łajdactwach żołnierzy Armii Czerwonej. Rozmawia z tymi, którzy z Ireną są spokrewnieni i jeszcze żyją – ale proszą, by pisać o nich tak, aby nikogo nie dało się rozpoznać. I wreszcie paradoksy Ireny, z którą „można porozmawiać, dopóki nie było mowy o przeszłości”.
Remigiusz Grzela w swoich poszukiwaniach Ireny staje się jedną z głównych postaci w swojej książce o niej. Raz przyznaje: „Na razie nic do niczego nie pasuje. Gdyby pasowało, nie pisałbym o niej”. Innym razem opisuje, jak przez zupełny przypadek rozpoznaje głos mężczyzny z nagrania i jak w jednym ze zdjęć stara się dojrzeć Irenę – w czym pomaga mu na przykład ceniony specjalista z Wydziału Badań Dokumentów i Technik Audiowizualnych Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Nieświadomie poróżnia się i zajmująco rozmawia z Symchą „Kazikiem” Rotemem/Szymonem Ratajzerem, legendarnym bojowcem z getta warszawskiego. Pyta sam siebie, czy wolno mu szukać Ireny w jej wierszach – czy „swoją poezją odsłaniała prawdę czy też ją kamuflowała?”. Denerwuje się („Złości mnie ta akceptacja znikania, wymazywania siebie”.) i zastanawia, jak opowiadać o nieistnieniu Ireny. Przyznaje: „Brakuje mi jej głosu, jej relacji”.
Hanka Grupińska, ceniona specjalistka od dokumentowania Zagłady Żydów polskich, uważa, że Irena „ma prawo do swoje prawdy nawet po śmierci” – i że to „był jej wybór stać się inną”. Wobec tego nawet jeśli Remigiusz Grzela nie jest w stanie odszyfrować wszystkich tajemnic, na przykład odkrywa i ocala wiele imion i nazwisk: „Wysypują się te nazwiska z klepsydry historii, nic już nikomu nie mówiąc, ale zapisuję je, żeby został po nich choć ślad”. Również wiersze nie tylko swojej bohaterki. Także piękno języka.
Jak wtedy, gdy cytuje opis wsłuchania się warszawskich ocalałych Żydów w modlitwę kol nidre przed świętem Jom Kipur („stoją z opuszczonymi głowami w śmiertelnej ciszy, jakby sparaliżowani tymi dźwiękami, jakby smutek tej melodii przykuł ich do ziemi”). Kiedy Maria Iwaszkiewicz opowiada, jak jej ojciec umiał pisać o pojęciach ciągłości zakodowanych „w pamięci genetycznej dawnych pokoleń” – i z tych „starych partytur umiał odczytać opowieść tej ziemi”. Lub gdy Jerzy Konwicki słyszy w słuchawce głos Aby Kownera: „I słyszę jakiś obcy, trochę cudzoziemski głos, zacinający się, z mozołem przypominający sobie zapomniane rzeczowniki i przymiotniki. Ale potem ten głos jakby wpada w koleinę, w utarty szlak pamięci i zaczyna zdążać przed siebie, to znaczy do mnie, szparką, bezbłędną polszczyzną”.
Jest to więc książka, która mieści w sobie więcej żywotów niż te trzy Ireny Gelblum/Waniewicz/Conti.
Robię zdjęcie Rochele i wysyłam Jance do Szwajcarii. Później robię zdjęcie Jance i wysyłam je Rochele. Sam nie wiem, po co. Prawdopodobnie nic to nie da. Tamta historia jest zamknięta. Mimo to chcę, żeby się zobaczyły. Nie wiem, czy to dla nich coś znaczy, że ich mamy razem mieszkały, że prowadziły mieszkanie ŻOB-u, że kiedyś były blisko, a potem z jakiegoś powodu nie chciały nawet o sobie słyszeć.
Rafał Kowalski © 2023
Remigiusz Grzela, Trzy życia Ireny Gelblum, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2023, s. 400