Kilka lat temu zamożny znajomy postanowił wybudować dom. Zaczęło się od tego, że chciał się w cholerę wynieść z Polski po tym, jak zrozumiał, że rządzący naszym krajem nie zawrócą z obranego kierunku, prowadzącego ku przepaści.
Mówił, że co mądrzejsi powinni czym prędzej stąd spadać, zanim zapłoną na stosach książki, a wagony wypełnią się uciekającymi intelektualistami. Zaczął więc szukać swojego miejsca w cywilizowanej Europie. A ta kusiła pięknymi okolicznościami przyrody i atrakcyjnymi podatkami dochodowymi. Portugalia na przykład oferowała dwudziestoprocentowy podatek, niestety wyłącznie uciekającym po brexicie Brytyjczykom. Włochy zryczałtowaną opłatę w wysokości niemal 500 tys. zł rocznie. Trochę sporo, pomyślał.
Kolejnym ciekawym przypadkiem, na jaki trafił, była Hiszpania. Oferowała ulgi podatkowe, ale jedynie osobom zatrudnionym w branży filmowej i telewizyjnej. On kręcił, tyle że kurkiem u producenta paliw.
Ostatecznie zrezygnował. Był majętny, ale nie był krezusem. Zamiast stąd czmychnąć, postanowił wybudować dom swoich marzeń. Miał odłożonych parę groszy, resztę dopożyczył w banku. Założył, że do emerytury (zostało mu mniej niż 10 lat) spłaci te kilkaset tysięcy.
Zaczął projektować. Zatrudnił fachowców. Pokazywał mi od czasu do czasu projekty domu, łazienek, podłóg, kuchni, salonu, biblioteki, garderoby, sypialni, kilku pokoi gościnnych, łazienek, ogrodu na dwuhektarowej działce. Na ich widok ślina mi ciekła z rozdziawionych ust i kapała po brzuchu. Boże, też bym tak chciał, myślałem.
Uzyskał pozwolenie na budowę, zatrudnił wykonawcę. Z projektantami wybierał kolor łupkowych dachówek i gruboziarnistego żwiru na podjazd. Z dekoratorami wnętrz wybierał drewno na podłogi. Pytał mnie, co sadzę o dębinie, wiązie, drewnie tekowym. A może mahoń? Cóż, nie wiedziałem, że na świecie rośnie tyle gatunków drzew.
Potem nie mógł zdecydować się na rodzaj oświetlenia, system sterowania zasłonami w oknach, modele włączników światła i kontaktów. Spanikował, gdy okazało się, że nie będzie miał gdzie trzymać odkurzacza i lodówki na wino. Jego zdaniem dom okazał się zbyt mały, choć i tak liczył ponad trzysta metrów kwadratowych, plus piwnica i poddasze.
Któregoś wieczoru zrobiliśmy się głodni, więc zaproponowałem jakąś kolację. Zesztywniał! Wstał z impetem, rzucił się do wyjścia i zamiast pożegnania wykrzyknął: – Spiżarnia! Zapomniałem o spiżarni! – i pognał do projektanta.
Potem przyszedł słynny rok 2021. Spotkaliśmy się w grudniu. Zadzwonił do mnie dziwnie markotny, wręcz przybity. Usiedliśmy do kolacji, on przywiózł wino. Troszkę się zdziwiłem, bo postawił butelkę w „mojej” cenie, a nie jak zwykle za ponad stówę. W końcu zapytałem o dom.
– A daj spokój – rzucił. – Podwyżki mnie zjadły. Oszczędności i kredytu starczyło na sześćdziesiąt procent inwestycji. W tym tempie sama budowa potrwa jeszcze z pięć lat. A kiedy zrobię wykończenie domu? Do tego czasu zdążę już umrzeć. Może lepiej było spieprzyć za granicę, gdy była ku temu okazja.
Nic nie powiedziałem. Podszedłem do gramofonu i włączyłem Stinga. Zawsze go uspokajał.
Robert Majewski