Jak byłam w szpitalu, w śpiączce, i już widziano marne szanse na zawrócenie mnie z drogi na tamten świat, wszyscy moi repatrianci orzekli, że trzeba ratować moją duszę, i sprowadzili księdza. Nawet medalik dostałam. Nie martwię się, czy jest Bóg, czy go nie ma. To nie jest moja sprawa. Wiem, jak mam żyć na ziemi jako człowiek. W życie wieczne wierzę, o tak! Bo wyrosną na mnie roślinki i ze starej baby będzie piękny kwiat.


To słowa pani Zosi. Kiedy ukazuje się reportaż o niej, za swoją działalność charytatywną i społeczną otrzymuje m.in. Order Orła Białego. Twórczyni tekstu Iza Michalewicz odwiedza ją po kilku latach, by prawie stuletniej rozmówczyni znów usmażyć placki ziemniaczane.


Można więc odetchnąć, że wieloletnie pisanie reportaży „z niezgody na rzeczywistość” – dotykanie cierpienia rodziców chorych dzieci, zderzenia z błędami prokuratorskimi, poznawanie nastoletnich morderców („Próbuję zrozumieć, czym ci ten chłopak zawinił”) – nie musi zmieniać w wyczerpanego robota. Iza Michalewicz z każdej opisywanej sytuacji zdaje się czerpać siłę do dalszego życia. I dzielić się nią choćby w tym wyborze jej tekstów (wydanym przez Wydawnictwo Znak).


Poznaje Elizę i jej ciężko chorą córkę. Kiedy Ala, która nie mówi, dostaje leki i koncentruje się na swojej ulubionej bajce, to znaczy, że „tak bardzo nie bolało”. Jeśli jednak „krzyczy”, znaczy, że nadal boli: „>>Barbie działa?<< – pytała przez telefon lekarka Ali. Jak nie działała, następne były ręce mamy”. Eliza mówi Autorce: „Czy żałuję swojego życia? Nie. Nie żałuję ani jednego dnia z Alą. Ani przepłakanych nocy. Nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne. Wyciągam z niego to, co najlepsze. Nauczyłam się pokory, choć wciąż jest we mnie bunt, bo nie daję odejść swojemu dziecku”.


Mogą załamywać kolejne niepowodzenia kobiet molestowanych w dzieciństwie, które walczą o ukaranie Znanego Sprawcy. Prokuratorskie błędy bez chęci naprawy, niszczącymi życie lekarki. Buta opiekuna-krzywdziciela dzieci, tolerowana, bo jest postacią „znaną w miasteczku”… Jednocześnie można nabrać nadziei, że molestowane wciąż walczą: również o to, by znów poczuć się kobietą, zaakceptować siebie, utulić w sobie skrzywdzone dziecko; jedna z nich mówi do drugiej: „Ale jestem z ciebie bardzo dumna, że znalazłaś w sobie siłę, żeby zadbać o swoje granice”.


Lekarka przyznaje, że nikt już nie odda jej „godności, poczucia własnej wartości i życia, które straciła” – zarazem nie spocznie, póki nie dowie się prawdy w swojej sprawie. Zaś w naznaczonej cierpieniem historii Józefa Baua dostrzec można narodziny miłości: „Proszę pani – odpowiedziałem jej – czekam na słońce, ale ono nie chce mnie widzieć. Może pani łaskawie zajmie jego miejsce?”.


Bo w reportażach Izy Michalewicz jest miejsce dla Józefa Baua, który stał się postacią znaną i ważną, nazywaną „izraelskim Waltem Disneyem”. Znany stał się też profesor Edward Malec ratujący życie wielu polskim dzieciom. Jednocześnie można poznać panią Anię walczącą z wieżowcem, dla której to jest walka z „nieposzanowaniem człowieka”. Panią Zosię od placków i Karolinę szukającą ciepła jak w „reklamach w telewizji: mama przychodzi, przytula smutne dziecko i pyta, co się dzieje”. Jest i Miecio z zespołem Downa i noszony zawsze przez niego bębenek do wyszywania grubą igłą. Miecio nie wie, jak nazwać wzór stworzony przez siebie, nie potrafi nazwać kolorów nici, ale to wyszywanie sprawia, że czuje się potrzebny.


Bębenek Miecia i aluminiowy rondelek wędrujący przez lata i zmagania wojenne; kartka z takimi zapiskami: „Od siódmej do siódmej trzydzieści pielęgnacja: mycie, twarz tonikiem, opatrunek, pampers. Zapisać”; bujany fotel w szpitalu, na którym profesor czuwał przy zoperowanych dzieciach… Dzięki tym przedmiotom, tytułom tekstów – ja np. „Mężczyzna, który siedział w księdzu” – i zdaniom: „Na balkonie będzie z czasem wyglądała jak porcelanowa figurka ucięta wpół: skurczona na wózku inwalidzkim, siwowłosa, niby dmuchawiec wśród doniczek z kwiatami”, reportaże Iza Michalewicz wydają się silniejsze i tej siły mogą dają więcej.


Dziewczynka najpierw traktowała białą laskę ojca jak zabawkę. Przecież się składa i rozkłada. A teraz, jak razem wychodzą, biegnie po nią i przynosi, żeby nie zapomniał.
– Już wie, że nie widzę. „Jak chcesz mi coś pokazać, to podaj mi to do ręki”, tłumaczę. I biegnie do mnie z zabawką ze sklepu. Jak byliśmy nad morzem, to potrafiła wziąć ją z półki i wybiec na zewnątrz. „Tatusiu! Zobacz, jaka ładna lalka!”. Wtedy brałem ją do ręki: „Rzeczywiście, piękna”. Cieszyła się.

Rafał Kowalski

Iza Michalewicz, Życie to za mało. Reportaże o stracie i poszukiwaniu nadziei, Wydawnictwo Znak 2022, s. 496