Na tym ziemskim padole łez wcześniej czy później dotrze do nas – będących mieszanką materii i tchnienia – głos bez słów. Poczujemy się nim dotknięci, odbierzemy jako radość albo ból, pragnienie poddania lub odrodzenie.

Ta myśl – ten głos – wyszepcze, że choć czujemy, widzimy i słyszymy, idziemy przez życie po omacku.

Było dla mnie wstrząsem, gdy przed dwoma laty stanąłem przed perspektywą utraty wzroku. Straciłem go nawet w jednym oku. Na szczęście tylko na pewien czas. Przez te kilkanaście dni prowadził mnie świat dotyku i dźwięków. Wtedy – chyba po raz pierwszy w życiu – zastanawiałem się, czym są dla człowieka zmysły. A właściwie czy są tylko tym, do czego zostały stworzone (wykształciły się), czy też czymś więcej?

Kiedy chodziłem po omacku i wpadałem na różne przedmioty, dotarło do mnie, że dotyk jest zmysłem najbardziej organicznym, pierwotnym i wrażliwym. Stanowi granicę ciała i jego próg. Jest jednostkowy – tego, co czuję ja, nie czuje nikt inny. Jednocześnie trwa w nas znacznie dłużej niż tylko chwila zetknięcia skóry z czymś innym lub kimś innym.

Jeszcze przed pandemią rosnącą popularnością w dużych miastach cieszyły się „gabinety przytulania”. Z terapii dotykiem korzystały głównie osoby samotne. Dotyk to bliskość, to podstawowa ludzka potrzeba. Paru moich znajomych, którzy żyją w pojedynkę, kupiło sobie kota. Jak mówią – zrobili to po to, aby móc kogoś przytulić.

Dotyk to język, który informuje, kusi, odstrasza, pieści i oddziela. Jak podkreśla fiński architekt Juhani Pallasmaa w znakomitym eseju „Oczy skóry”: „Wszystkie zmysły, ze wzrokiem włącznie, mogą być postrzegane jako przedłużenia zmysłu dotyku, jako specjalizacje skóry”.

Czas izolacji, w którym żyjemy od roku, zmusił nas do funkcjonowania na peryferiach bliźnich, z dala od bliskich, poza granicami wspólnych miejsc. Wytworzyliśmy zestaw przepisów, grafik i zachowań, które są jak krzyk trędowatego ostrzegający zdrowych, aby się nie zbliżali. Boimy się dzielić cierpienie, trudno nam pomóc przezwyciężyć wykluczenie. Nie mając pewności, kto jest chory, izolujemy się od wszystkich. Kto godzi się na dotyk, staje się nieczysty. A dotyk oznacza przecież spotkanie, uznanie, przyjęcie, dostrzeżenie, ratunek, objęcie.

Jednak nie zawsze, aby kogoś dotknąć albo objąć, potrzebujemy rąk.

Oddalając się, tracimy nasze człowieczeństwo. To pogłębia już i tak głębokie doznanie samotności, którego doświadczamy, odkąd uzyskujemy samoświadomość. Truman Copote napisał kiedyś zdanie: „Wszyscy na świecie jesteśmy sami z tym, co kochamy”. Zapominamy jednak o tym, szczególnie wtedy, kiedy prowadzimy ustabilizowane i aktywne życie. A przecież osamotnienie dotyka nas jako dzieci, jako szalonych nastolatków i jako dorosłych. Jego kulminacja przychodzi na starość. U kresu życia rozpoczyna się tak wiele rzeczy, których się boimy – których boją się nasi bliscy. Przyjaźń i miłość to sposoby współdzielenia i zmniejszenia samotności i strachu. Dobrze jest o tym pamiętać, aby móc oceniać i dotykać rzeczywistości po ludzku.

Nie pozwalając, aby dotknęło nas cokolwiek, zadajemy sobie największy ból.

Robert Majewski