Moje uwielbienie muzyki Ennia Morricone ma swoje początki w późnych latach 80-tych. W ówczesnym płockim kinie Przedwiośnie odbywały się Konfrontacje. Któregoś roku podczas tego objazdowego przeglądu kina światowego zobaczyłem Misję Rolanda Joffé’a z muzyką Włocha. Po latach, w tym samym (choć nie takim samym) kinie obejrzałem dokument autorstwa Giuseppe Tornatore poświęcony Morricone. Wtedy i teraz doświadczyłem ogromnego wzruszenia. Przyznam, że tak silne emocje, wywołujące „pocenie się” oczu, dość rzadko towarzyszą mi podczas projekcji filmowych.
Z muzyką Morricone jest tak, że wystarczy usłyszeć kilka dźwięków Cinema Paradiso, Misji czy Dawno temu w Ameryce, a już się wie, że to on. Co więcej, w głowie zaczynają się wyświetlać poszczególne sceny. I chociaż pewnie nie jest tak – wbrew temu, co twierdzą niektórzy – że Morricone wynalazł muzykę filmową, to niewielu kompozytorów odcisnęło tak wyraźny ślad na filmach podpisywanych swoim nazwiskiem. Morricone nie tylko pisał muzykę do filmów, on je współtworzył.
Za kamerą filmu Ennio stanął wieloletni przyjaciel kompozytora Giuseppe Tornatore. Ich znajomość i współpraca rozpoczęła się od Cinema Paradiso. Potem wspólnie zrobili jeszcze osiem filmów. Tornatore – jak na prawdziwego przyjaciela przystało – oddał hołd geniuszowi. Większość scen to opowieść głównego bohatera, przeplatana zdjęciami z filmów, programów telewizyjnych i archiwaliów rodzinnych. Skromny starszy pan w czerwonym sweterku, pochylony nad papierem nutowym, opowiada historię swojego życia, która jest zarazem historią kina – nie tylko włoskiego.
Zatopiony w fotelu Morricone snuje fascynującą opowieść o meandrach tworzenia muzyki filmowej. Na początku nie była to prestiżowa profesja. Wręcz tak wstydliwa, że niedoszły lekarz, absolwent konserwatorium muzycznego i kompozytor z ambicjami musiał uprawiać ją pod pseudonimem. Markę „Morricone” zrodził dopiero film Za garść dolarów (1964). Reżyserem był Sergio Leone, kolega z klasy. Obraz stał się nie tylko początkiem ich pięknej przyjaźni, ale i rozpętał modę na Marricone. Filmografia kompozytora zaczęła pęcznieć. Łącznie napisał muzykę do około pięciuset obrazów tak znakomitych reżyserów jak: Marco Bellocchio, Pier Paolo Pasolini, Dario Argento, Bernardo Bertolucci, Terrence Malick, Barry Levinson, Brian De Palma i Quentin Tarantino.
Tworzył kilkanaście filmów rocznie, w większości dziś zapomnianych. Oglądając dokument Tornatore, można złapać się na tym, że choć część wcześniejszych filmów z muzyką Morriconego nie przetrwało próby czasu, to stało się tak nie z powodu muzyki. Morricone za każdym razem wyżywał się artystycznie. Raz były to kompozycje symfoniczne, a innym razem kameralne. Eksperymentował z muzyką atonalną, awangardą i muzyką konkretną, a za chwilę pisał zapadające w pamięć melodie.
Koledzy po fachu – uznani włoscy kompozytorzy – jeszcze długo zarzucali mu artystyczne prostytuowanie się. Sam Morricone w skrytości ducha podzielał te opinie. Otrzeźwienie i uznanie przyszło dopiero po premierze Misji i Dawno temu w Ameryce. Nawet najwięksi oponenci musieli w końcu przyznać, ze takiej muzyki nie mógł napisać byle kto. To dzieła muzycznego geniusza.
Dokument Tornatore uczy słuchania filmów. „Galopy na gitarach”, „trzepoczące trąbki”, turlające się puszki, stukot maszyny do pisania, strzelanie z bata, pęd pociągu czy wycie kojota – o tym wszystkim opowiada nie tylko sam mistrz. W filmie występuje cała plejada aktorów i muzyków. Clint Eastwood, Quincy Jones, Bruce Springsteen, Pat Metheny, Quentin Tarantino i wielu innych nie tylko malują laurkę kompozytorowi, ale i analizują poszczególne motywy i frazy, które wyszły spod jego pióra. Temu wszystkiemu towarzyszy znakomity montaż. Nucone pod nosem motywy płynnie przechodzą w filmowe obrazy. Efekt jest doprawdy imponujący, a ja za każdym razem zastanawiałem się, jak to możliwe, ze wszyscy oni śpiewają we właściwych tonacjach!
Szczególnie czekałem na pojawienie się opowieści o muzyce do filmu Misja. Nie zwiodłem się. Zakochałem się w tej muzyce za to samo, co Morricone uznał w niej za najważniejsze osiągnięcie – połączenie dźwięków oboju i renesansowego motetu z motywem muzycznym wziętym z folkloru rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej. Na początku każdy motyw pojawia się osobno, by w dramatycznej scenie finałowej połączyć się w nierozerwalną całość. Tak to brzmi w filmie i tak zabrzmiało na koncercie Ennio Morricone, który kilka lat temu miałem szczęście obejrzeć.
Jest jednak coś, czego mi w Ennio zabrakło. Choć rozumiem, że wszystko trudno było pomieścić już i w tak długim filmie (150 minut), jednak zastanawiający jest brak muzyki z Zawodowca z Jean-Paulem Belmondo. Tym bardziej, ze to właśnie z tego obrazu pochodzi Chi Mai, jeden z największych przebojów filmowych kompozytora.
A na okrasę, gdybym tylko mógł, podpowiedziałbym twórcom umieszczenie jeszcze jednego filmu. To Django Quentina Tarantino. Jest tam taka scena, gdy służba przygotowuje stół na przyjęcie. Rozstawianiu zastawy towarzyszy jedna z najpiękniejszym piosenek jakie znam – Ancora Qui.
Robert Majewski
ENNIO – reż. Giuseppe Tornatore. Produkcja: Włochy/Belgia/Holandia/Japonia 2021. Dystrybucja Best Film
Obłędny kompozytor oraz jego muzyka cudowna i zawsze na kolana powalająca.https://youtu.be/2s0-wbXC3pQhttps://youtu.be/USK1VjV-nO8https://youtu.be/6MZw_Iv0wdUhttps://youtu.be/eUO74ml-MnQhttps://youtu.be/J-c63mPIjPEhttps://youtu.be/J5qlWLXbfL4https://youtu.be/Z86v8EoGKe0https://youtu.be/aI1x-o7dN8shttps://youtu.be/ToBHMHG1SbE
Wielki smutek, że odszedł w 2020 roku.
Kiedyś i ten dokument wybitny zobaczę.
PolubieniePolubienie