Ja chciałbym uratować Myśl. Resztę może pochłonąć piekło; ale ludzkiej Myśli, jeśli zginie wraz z Ziemią, nie da się zastąpić, i dlatego rzeczywiście byłoby jej szkoda. Jeśli idzie o Ziemię, wraz z całym jej dobytkiem, to wcale nie taka szkoda; coś takiego Bóg może jeszcze wyprodukować. Ale ludzką myśl wyprodukował człowiek, a jeśli wszystko, co myśleli Laozi, Arystoteles, Sokrates, Pascal, Goethe, zginie wraz z ziemskim żużlem, kosmos stanie się bardziej bezsensowny, niż był dotąd; (…) Człowiek, ostatnimi siłami, w ostatniej chwili ratujący z ginącej Ziemi i przenoszący w kosmos To, co jest nie do zastąpienia, Myśl… może to jest jeszcze tą jego końcową rolą?.
Sándor Márai napisał te słowa pod wpływem podróży, jaką odbywał po Szwajcarii, Włoszech i Francji między listopadem 1946 a lutym 1947 roku. Czyli niewiele po hekatombie II wojny światowej, mocno obecnej w jego „Porwaniu Europy” (książce wydanej przez Wydawnictwo Czytelnik; przełożonej na polski, opatrzonej interesującymi przypisami i posłowiem w przez Irena Makarewicz – czym udowadnia ona, że jest kimś więcej niż tłumaczką).
Pisarz podczas swojej podróży szuka tego, co zostało, było jeszcze niedawno. Nawet jeśli nie w całości, to chociaż we fragmentach. Jego nadzieją jest założenie, że mieszkańcy Europy mają coś w rodzaju światowej misji otrzymanej w spadku od poprzednich pokoleń, gdzie nie brakowało genialnych przewodników. To jeszcze możliwe?
Márai ma wiele negatywnych spostrzeżeń. Chorobliwy nacjonalizm, niebezpieczna zabawa z „kosmiczną mocą” – którą dla niego jest bomba atomowa mogąca być w posiadaniu istoty bez „żadnych hamulców moralnych”… Przywołuje postać hiszpańskiego teologia Miguela Serveta spalonego za swoje poglądy i gorzko stwierdza, że taka wciąż jest kolejność: najpierw ludzie palą ludzi, potem wznoszą im pomniki… Ruiny Pompejów przekonują go mniej po tym, co zobaczył podczas wojny („Już wiem, co ci mieszkańcy czuli tamtej nocy, w Pompejach, kiedy ginęła pewna kultura, a z nieba padał ognisty deszcz…”).
Jego ból jest tak duży, że irytuje go fakt, że Szwajcaria właściwie nie odczuła wojennego zła. Skargę Szwajcarki na mniejszą dostępność czekolady porównuje do sytuacji, gdy dorosły chory na raka wątroby słucha dziecka skarżącego się, że porwało się ubranko jego lalki.
Márai szuka i są chwile, gdy się zachwyca (zarazem sam imponuje urodą i sensem tworzonych zdań, na przykład: „Las jest dla Ziemi tym, czym dla człowieka – ubranie; jeśli występują w nim braki lub jest obszarpane, człowiek upiecze się trakcie suszy bądź trzęsie się z zimna na mrozie”). W Musée de l’Orangerie widzi obrazy van Gogha i notuje: „Namalował kosz kartofli albo chłopską rodzinę jedzącą kartofle, albo listonosza, bukiet prowansalskich kwiatów – i tym zwyczajnym tematom nadał impet, jaki niesie trzęsienie ziemi”. Jest pod wrażeniem pani Mistinguet, która mimo ponad siedemdziesięciu lat swoim tańcem przyprawia publiczność o szaleństwo. Dochodzi do wniosku, że lepiej, jeśli człowiek przydaje życia materii, tworząc marmurowy posąg Mojżesza niż detonując bombę atomową. W katedrze genewskiej cieszy się ze spotkania z kimś, z kim wreszcie może porozmawiać o sprawach istotnych. Przywołuje postać Erazma z Rotterdamu, który według niego aż do śmierci służył „pisarskiej niezależności” i się „nie sprzedał za historyczne oklaski tłumu ani za kapelusz kardynalski”.
Jednocześnie w powojennych Włoszech spotyka głuchoniemego chłopca, który niesie mu walizkę w nadziei na jakikolwiek zarobek. Pisarz widzi obok Herkulanum obóz namiotów, a w nich dwadzieścia tysięcy jugosłowiańskich i polskich żołnierzy, część z nich z rodzinami; notuje: „Polacy, którzy nie chcą wracać do domu; co za losy!… Dokąd tylko spogląda podróżny, w Europie, przy szosach, widzi te pozbawione nadziei obozy”. Kiedy pisze o swojej ukochanej Francji, nie może zapomnieć, jak wiele Francuzek i Francuzów kolaborowało z Niemcami podczas II wojny światowej.
Wobec tego co będzie z Europą, w której następuje zmiana warty? Wiadomo, że już podzielonej? Czy nie zapomni o swoich dawnych mistrzach?… Márai ma wiele wątpliwości. Jednocześnie wskazuje choroby i lekarstwa na ewentualną poprawę w przyszłości. Kiedy podkreśla, że większość chorób, wywoływanych przez demony i bakterie to „nic innego, jak fiasko odporności rozumu i woli”. Że Zachód Europy nie powinien wywyższać się, pogardzać pozytywnymi dokonaniami jej wschodniej części. Według niego nie ma innej drogi do wolności, jak „bardzo powolna pedagogia w zakresie praw dotyczących godności oraz w odniesieniu do warunków koegzystencji ludzi”. I że prawdziwą ojczyzną człowieka jest jego język.
Gdzie chce się dzisiaj w Europie wolności, z wszelkimi konsekwencjami? Czy to wolności społecznej, czy choćby intelektualnej? Więzy, bariery, które dobrowolnie i gnuśnie znosi każdy lud, zamykając się w zagrodzie narodowych zazdrości lub pomiędzy ograniczeniami interesów partyjnych. Jednostki, tak samo jak ludy, są szczęśliwe tylko wówczas, gdy mogą żyć w sposób odpowiedni do swojej natury, w sposób wolny, mówi Montesquieu; despotyzm na próżno chce „dobra”, ludy tego dobra nie potrzebują, jeśli nie mogą wybrać go z własnej woli… Czy i dzisiaj zapisałby to zdanie?.
Rafał Kowalski
Sándor Márai (tłum. Irena Markiewicz), Porwanie Europy, Wydawnictwo Czytelnik 2022, s. 152