„No więc każdy początek koncertu jest takim momentem, w którym decydujemy się na odcumowanie statku. Kolos rusza i już, już płyniemy, trochę się chybocząc. Zaraz uderzy w nas pierwsza fala odboja, może zawieje wiatr albo zajdzie słońce, może będzie trudniej. Ale jeśli to jest duże cielsko, ta wspólnota sił i działania, to nawet jeżeli fala bryzga po pokładzie – wiemy, że utrzymamy kurs”.


Saksofonistą i klarnecistą basowym cenionym na całym świecie można zostać, niekoniecznie zaczynając od tworzenia dźwięków.


Można zacząć od rysowania albo malowania – ale uczyć się myśleć o martwej naturze nie na zasadzie odwzorowywania, lecz tworzyć z wyobraźni. Słuchać płyt i wyłapywać coś więcej i głębiej, na przykład improwizacje. I tak dalej, by potem móc powiedzieć: „Wszystko, co mnie pociąga i inspiruje, zarówno w literaturze, jak i w muzyce, to rzeczy, które widać, obrazujące świat. Coś, co przepowiada rzeczywistość, która niekoniecznie ma nastąpić, ale na pewno jest poza naszym wpływem”.


Dlatego w zespole Miłość tworzonym przez wielkie indywidualności – wśród nich Tymon TymanskiLeszek Możdżer i tytułowego bohatera tej książki – według tego ostatniego najważniejszy nie był styl, jakim posługiwali się muzycy, ale świeże podejście i energia. Wzajemne inspirowanie („Wariactwo wynikało z wariactwa, pochodziło z nadnerczy. Chemia wewnętrzna”), uczenie się od siebie; jednocześnie szukanie własnego języka z myślą o kroczeniu do przodu. By potem rzec: „Zobaczyłem, że nie muszę grać tak samo jak oni. Zrozumiałem, że aby muzycznie rozumieć się z nimi, muszę sam porozumieć się ze sobą. Że mogę wejść z kimś w relację muzyczną i się do niego przykleić, ale jednocześnie muszę mieć do powiedzenia coś własnego, opartego na moich przeżyciach i obserwacjach. I musi to być bardzo silne, określone, zdecydowane. Zrozumiałem, że tę fazę muszę wypracowywać sam”.


To książka również o uczeniu się życia. O tym, jak „piękna i chora” przyjaźń może inspirować i wystawiać na duże próby. O odkrywaniu swojego pochodzenia, tożsamości, w tym przypadku żydowsko-niemiecko-polskiej (choć tytułowy bohater mówi przy tym: „Synagogę mam pod domem. Ponieważ jednak nie jestem osobą religijną, cały ładunek religijny czy duchowy wepchnąłem w świat muzyki i wydawało mi się to jak najbardziej fair”).


Porusza czytanie o sztafecie pokoleń, kiedy Mikołaj Trzaska mówi o swoim ojcu i o własnych potomkach (właściwie to o potomkini i potomku), jak to wszystko zmieniało się z upływem czasu. Jak przy żonie Ola Trzaska dojrzewał do posiadania rodziny: „Zaczęło się, kiedy pojawiły się dzieci. Słabo wytrzymywałem presję i odpowiedzialność, że muszę być i tu, i tu, że muszę zarabiać i być z dziećmi. Zacząłem halsować, trudno było ze mną wytrzymać. Tak naprawdę dopiero teraz, po pięćdziesiątce, dojrzałem do tego, że potrafię sobie powiedzieć: >>Potrzebuję urlopu<<. A gdy urodziły mi się dzieci, zrobiłem straszną chujówkę. Nagle zacząłem grać strasznie dużo koncertów”.


Przewijają się tu postacie znane bardziej i mniej, choć to pojęcie względne. Są wspomniani Możdżer i Tymański; Peter Brötzman i Joe McPhee; Jacek Olter („Żył na tym świecie bez skóry. (…) Historia z Jackiem nie jest dla mnie zamknięta. To jest coś, co zawsze będzie dla mnie żywe”) i bracia Olesiowie; Marcin Świetlicki INFO i Jurij Andruchowycz; Wojciech Smarzowski (dla przypomnienia: Mikołaj Trzaska stworzył muzykę do jego najważniejszych filmów i został za nią nagrodzony), Tomasz Stańko i Andrzej Stasiuk. Przy tym ostatnim, prócz malowniczego wątku o wspólnej wyprawie do Rumunii, pojawiają się słowa: „Mam wrażenie, że z Andrzeja taki pisarz, jak ze mnie muzyk. Chodzi mi o to, że obaj weszliśmy do tego świata od kuchni. Andrzej skończył samochodową szkołę zawodową, nie ma matury, żadnych studiów, ja nie skończyłem szkoły muzycznej. Myśmy sobie po prostu to wzięli i nie pytaliśmy nikogo, czy nam wolno, czy nie. Czy to umiemy robić, czy nie, nieważne, po prostu zaczęliśmy opisywać ten świat takimi słowami, jakimi umiemy. Operując dłutem, młotkiem czy cepem, na początku bardzo siermiężnie, z czasem nauczyliśmy się trochę nim władać”.


Sporo w tej książce wątków trudnych (opowieść o chorobie własnej i Jacka Oltera; wyrzucenie z zespołu Miłość przez najlepszego przyjaciela), anegdot, momentów do pośmiania się na głos (jak ten o furii Brötzmana, gdy usłyszał jazzowe standardy śpiewane przez Bryana Ferry’ego). Pojawiają się też malownicze zdania, na przykład: „Henryk Brodaty to był krajobraz po burzy. Wszystkie drzewa wyrwane”; „>>Talkin’…<< to też zdecydowanie najgorzej brzmiąca płyta Miłości. Brzmi tak, jakby była nagrana przez kogoś w nosie”; „Wygląda śmiesznie, bo ma taki kitek z tyłu, i gra w religijnym zespole Totus Tuus koncerty dla papieża, ale kiedy siada przy fortepianie, wówczas ma taki atak, że nuty lądują na klawiaturze jak dzikie ptaszyska” (to o Leszku Możdżerze).


Podczas lektury miałem poczucie naturalności, szczerości; pochwały kroczenia do przodu często pod prąd, by gasić ciągłe niespełnienie. Nawet jeśli po drodze nietrudno o błędy, wątpliwości, dostanie po głowie od życia. Cóż, „nie możesz się nie napić, bo jeśli się nie napijesz, to się czegoś nie dowiesz”. Po to, by starać się być w zgodzie ze sobą.


Wierzę temu gościowi, w czym również duża zasługa odpytujących go Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński.


„Kiedy wychodzę na scenę, musi nastąpić natychmiastowe rozpoznanie przestrzeni i miejsca, w którym jestem. Gram frazę – i czekam. Czekam na odbicie. A potem już pociąg jedzie. Jak w Jom Kipur – grasz dźwięk szofaru i czekasz, aż Najwyższy odpowie. I Pan odpowiada. Musisz tylko poczekać i to usłyszeć. A jeśli to jest nie do wysłyszenia? No to zagraj raz jeszcze”.


P.S. Gdy moja siostra Paulina Willma dała mi tę książkę (wydaną przez Wydawnictwo Literackie) w prezencie pod koniec 2020 roku, postanowiłem, że nie przeczytam jej, póki nie uda mi się zaprosić Mikołaj Trzaska do płockiego Muzeum Żydów Mazowieckich. Kiedy porozmawialiśmy z Mikołajem i w ten pandemiczny czas ustaliliśmy, że przyjedzie do MŻM 9 grudnia br., otworzyłem „Wrzeszcz!”.


Warto było czekać.

Rafał Kowalski

Wrzeszcz. Mikołaj Trzaska. Autobiografia, rozmawiają Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński, Wydawnictwo Literackie 2020. s. 648