„Mijający mnie psychiatra powiedział, żebym się nie przejmował. Zapewniał, że są momenty, w których Antek zachowuje się normalnie. >>Normalność<<. Bardzo niebezpieczne słowo, oznaczające życie według ustalonych znanych praw i zwyczajów. Dzięki normalności jesteśmy w stanie zrozumieć, czym jest młodość, starość czy śmierć, i tylko dzięki niej możemy zwariować”.


I owszem: Dziadek i Wnuczek, główni bohaterowie tej powieści autorstwa Filip Marek Zawada niekiedy wkurzają. Mogą wyciskać z Czytelnika reakcje typu „niech ktoś im powie, że nie tak!”. Z kolejną przeczytaną stroną może pogłębiać się obawa co do poprawy ich losu.


Starszy z tej pary nie bierze jeńców, potrafi stworzyć piekło na ziemi poznanym kobietom i swoim najbliższym. Padają słowa: „Dziadek nigdy nikogo nie kochał”. Na takim postrzeganiu tego pana można poprzestać. Można też pójść dalej, spróbować dowiedzieć się, dlaczego taki jest (a przy okazji, skąd bierze się tak duża tolerancja wobec niego jego Córki). Nie musi to oznaczać wybaczenia mu. Można też uśmiechnąć się, gdy Dziadek określa się mianem „opiekuna miłości” i przechwala się „nieprzeciętną zdolnością do kojarzenia par”. I bywa, że kobieta zawiedziona przez niego, uzbrojona w to doświadczenie, idzie w świat z większą pewnością siebie. Co oczywiście go nie usprawiedliwia.


To samo w Wnuczkiem. „Pani syn jest średni. (…) Nie jest ani tępy, ani zdolny” – słyszy jego Matka od psycholożki. I tak przeciętnie toczy się jego życie; jego wybory dotyczące pracy i poznawanych dziewczyn, relacji z rówieśnikami. Drzemie w nim jednak jakaś ambicja. Dlatego stara się nie wcielać w czyn przemyśleń o samobójstwie („podskórnie czułem, że decyzję o śmierci warto opóźniać”). Zamiast tego woli zmierzyć się z myślami na przykład o pięknie („Piękno nie powinno mieć nic wspólnego ze smrodem, chropowatością i wydzielinami ciała. Piękno miało być doznaniem ponadludzkim. Przynajmniej tak je sobie wyobrażałem. Nie można go dosięgnąć, ale kiedy jest się blisko, przeżywa się je jako coś zamrażającego czas”), Bogu, odkrytej przeszłości. Z przekładaniem tego w czyn bywa różnie („Widocznie nie należała mi się prawdziwa miłość. Dlatego ćwiczyłem tę udawaną”), ale próbuje. Może się uda?


Autor postanowił oddać głos również kobietom, które mniej lub bardziej mają do czynienia z Dziadkiem. Poznajemy je też dzięki im listom. Wyłania się z nich obraz osób prostych (ale nie prostackich) i w taki sposób pragnących i wyznających miłość. Jedna z nich pisze do Dziadka: „Mam wyrzuty sumienia, że prosiłam cię o zdjęcie okularów, ale chciałam zobaczyć Twoje oczy i mieć łatwiejszy dostęp do Twoich ust. Co się stało? Idź do dobrego specjalisty. Ja też jestem zdruzgotana. Wydaje mi się, że nie dożyję kolejnej wiosny, a tak mi się żyć chce. Może to tak miłość działa, że zbliża do tego co ostateczne i dzięki temu pokazuje to czego nie mamy ochoty stracić”. Inna z kolei: „(…) jestem taka jak mnie poznałeś. Jestem przeciętna kobieta i nie chcę, żebyś myślał o mnie źle, że jakąś kurtyzaną jestem”.


Filip Marek Zawada potrafi przemycić ciekawe słowa („ścichnij”, „wartało”) i zdania („Byłem zmuszony do posiadania dzieciństwa”). Potrafi też bawić się językiem polskim („>>Radość<< to kanciaste słowo. Składa się ze zbitki słów: >>rad<< i >>ość<<, co w luźnej interpretacji oznacza napromieniowany szkielet ryby. Czy to słowo nie staje w gardle? Być może dlatego nie wiedziałem, jak to jest być radosnym”). I tą powieścią udowodnić, że przeciętność i prostota nie muszą być pogardzane i zbyt łatwo oceniane. A być może pod tą powierzchnią pulsuje coś pozytywnego, co czeka na wyjście.


„Glizduś cieszył się z prezentów, które dostawał bez okazji. Żartował, że jest jedynym człowiekiem na świecie, który co kilka dni ma urodziny. Jego radość usprawiedliwiała moje złodziejstwo i nie musiałem pamiętać o wielu rzeczach: na przykład o chorobie, która prawie zabrała mojego przyjaciela na tamten świat”.

Rafał Kowalski

Filip Zawada, Zbyt wiele minęło, żeby była wiosna, Wydawnictwo Znak 2021, s. 300