Arnold Schönberg: Pierrot lunaire
Patricia Kopatchinskaja – voice, violin
Alpha Classics, 2021, TT: 72’49”
It’s a challenging yet highly engaging album that handsomely rewards every moment of attention given to it
Tuż przed pandemią Patrycja Kopaczyńska (po angielsku: Patricia Kopatchinskaja) grała z dużym powodzeniem Pierrota lunaire w Filharomonii Berlińskiej. Teraz przypomina ten utwór na płycie, uzupełnionej o utwory na skrzypce i fortepian (lub sam fortepian) Schönberga i Weberna oraz pastisz Walca cesarskiego Johanna Straussa II.
Wszystko zaczęło się od kontuzji nadgarstka, który pozbawił na jakiś czas mołdawską skrzypaczkę możliwości grania. A że to artystka niepokorna i szalona, która nie potrafi ani chwili usiedzieć w miejscu, więc wybór padł na ekspresjonistyczny kabaret Schönberga. Porzucając na chwilę skrzypce wcieliła się w tytułowego księżycowego Pierrota. I zrobiła to fenomenalnie. Zanim jednak padną słowa, jak to zrobiła, kilka zdań o tym niezwykłym utworze.
W lecie 1911 Arnold Schonberg przeniósł się do Berlina -Zehlendorfu. Tam poznał aktorkę Albertynę Zehme, która podsunęła mu pomysł napisania większego utworu na głos recytujący . W marcu 1912 rozpoczął komponowanie cyklu 21 melodramatów do wierszy Alberta Girauda, przetłumaczonych na język niemiecki przez Ottona Eryka Hartlebena. 9 września, na cztery dni przed trzydziestą ósmą rocznicą urodzin kompozytora, partytura została ukończona. Tego samego lata rozpoczął Schönberg próby przed prawykonaniem.
Premiera miała miejsce w połowie września. Na estradzie stały ciemne parawany, pośród których występowała Albertyna Zehme w kostiumie kolombiny. Za kulisami grała pod dyrekcją Schonberga garstka muzyków. Byli to wyborowi berlińscy kameraliści, wśród nich członkowie królewskiej kapeli i orkiestry filharmonicznej.
O tym wieczorze pisał w Vossische Zeitung Maks Marschalk, wówczas stronnik Schönberga, a kiedyś pierwszy jego wydawca. W jego wyczerpującej relacji można przeczytać, że wykonanie wywołało – ku zdziwieniu krytyki – owacje publiczności. Sam Marschalk uznał przedstawienie za w dużej mierze niedoskonałe . Nie zawinił tu, jego zdaniem, znakomity poziom muzyków, lecz „techniczny i duchowy niedowład recytatorki”. Dziś chyba możemy być pewni, że krytyk nie zrozumiał istoty schönbergowskiego Sprechgesangu (czyli „śpiewu mówionego”).
Po ponad stu latach od premiery Pierrot księżycowy nie okazał się końcem muzyki (jak wówczas wieszczono), ale początkiem nowego. To dzieło, które przetapia nastroje i rozstroje księżycowego arlekina przy pomocy w wspaniale różnorodnego, swobodnego i dokładnego ilustrowania szlochem, przeraźliwymi dźwiękami, rezonarstwem i katastroficznymi nastrojami.
Cykl Pierrota składa się z trzech części zawierających po siedem melodramatów lub raczej melodramacików. Całość trwa około pół godziny, tak że na każdy wiersz przypada przeciętnie 85 sekund. Są tu aforystyczne, ulotnie przemykające twory, jak dwunasty w cyklu, Galgenlied (Pieśń Wisielcza), trwający tylko 13 sekund, i szeroko rozpięte, jak numer piąty Valse de Chopin, czy passacaglia Die Nacht (Noc), która jako numer ósmy rozpoczyna drugą część.
Kopaczyńska twierdzi, że nie jest ani aktorką, ani śpiewaczką. To przesadna skromność, ponieważ jej walory wokalne i dramatyczne, wyraźnie pokazują coś innego. Skala ekspresji Kopaczyńskiej jest ogromna – od niepokojących pisków i krzyku, po warczenie i erotyczne szepty. Duennę z Parodii (18. część) wyobrażamy sobie jako gderającą staruchę, podczas gdy kulminacja Ścięcia (13. część) to gwałtowne przejście od deklamacji do wrzasku. Artystka w przeciwieństwie do niektórych interpretatorów, mądrze unika pokusy, żeby w lirycznych momentach przechodzić do śpiewania. To w dużym stopniu przemawia na korzyść nagrania.
Jej sposób traktowania tekstu jest tak dosłowny, że chwilami mrozi krew w żyłach. Czasem Kopaczyńska zrywa z instrukcjami zawartymi w partyturze. Jej głos staje się biały i lodowaty, w Chorym księżycu (cześć 7.), a potem w Czerwonej Mszy (część 11.) z goryczą ciemnieje z powodu wypowiedzianego bluźnierstwa.
Towarzyszący artystce zespół gra bez dyrygenta, co samo w sobie jest już sporym osiągnięciem. Nie mniej, muzycy dorównują solistce w plastyce ukazania każdej sceny. Warto choćby zwrócić uwagę na dwa fragmenty: jak blady księżyc odbija się w wypłowiałym brzmieniu fletu, a światło świec towarzyszących świętokradczej mszy migocze złowrogo w figuracjach fortepianu.
Pozostałe utwory umieszczone na tym albumie też są znakomicie zagrane. Kopaczyńska sięgnęła po skrzypce, by nagrać z Joonasem Ahonenem Phantasy i Four Pieces Weberna. Pierwszy brzmi tyleż surowo co i ekscytująco, a drugi jest przemyślany i piękny. Z kolei aranżacja Schönberga Walca cesarskiego Straussa i Małego Marsza Wiedeńskiego Kreislera, przynosi oddech i rozbłyska muzycznym humorem.
Program płyty kończy solowe wykonanie Ahonena Sześciu drobnych utworów na fortepian Schönberga. Ahonen zagrał je emocjonalnie i zwięźle.
Podsumowując: to wymagająca, ale i bardzo wciągająca płyta, która sowicie wynagradza każdą poświęconą jej chwilę uwagi.