„Jechałem trzecim wagonem od końca i nie miałem pojęcia, co się dzieje z przodu peronu. Po prostu szedłem do wyjścia na ulicę, klnąc pod nosem jak wszyscy, i raptem tuż przede mną trzy osoby padły na ziemię, tocząc pianę z ust, a ich rękami i nogami wstrząsały drgawki. >>Co tu się dzieje, do cholery?<< – pomyślałem”.

Haruki Murakami, jeden z moich ulubionych pisarzy, nie zostawia mnie obojętnym na swoją twórczość. Po ubiegłorocznej lekturze jego najnowszego zbioru opowiadań „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” czułem niedosyt. Tym razem spełnił mnie czytelniczo swoim reportażem „Podziemie”.

Punktem wyjścia uczynił zamach w metrze w stolicy Japonii, która „jest przecież wyjątkowo bezpiecznym krajem, prawda?”. Rozpylony trujący sarin zabił dwanaście osób, a kilka tysięcy ucierpiało mniej lub bardziej. Zamachu dokonali członkowie sekty religijnej Ōmu. Murakami rozmawia z tymi, którzy przeżyli. Ale też z obecnymi i byłymi członkami sekty.

Oczami tych pierwszych widzimy, co stało się w tytułowym tokijskim podziemiu. Jak reagowali, gdy poczuli gaz i widzieli reakcje innych pasażerów. Co sądzą o reakcji służb i o tych, którzy rozpylili sarin. Czy przeżycie zamachu zostawiło w nich jakiś ślad. Co im się śni.

Murakami nie poprzestaje na wydarzeniach w metrze. Przedstawia swoich rozmówców. Czytelnik poznaje pana Ishikurę, który wieku pięćdziesięciu lat porzucił pracę u fabrykanta ręczników i zatrudnił się w wytwórni gumowych linek. Pan Iganawa miał dosyć szefów, więc założył własną firmę, specjalizującą się w sprzęcie oświetleniowym. Specjalnością pana Izutzu stały się krewetki. Ktoś zakochuje się nieszczęśliwie; ktoś inny po śmierci swojej mamy kłóci się ze swym ojcem. A pan Kono budzi się o 5:30 i pierwsze, co robi, to podlewa bonsai: „Dostają swoją porcję wody, zanim ja się napiję. Zwykle wystarczy je podlewać co trzeci dzień, ale latem trzeba codziennie. W sumie mam osiemdziesiąt doniczek, więc trochę to trwa”.

Szczególnie przejmujące wydaje się spotkanie Autora z rodzicami jednej z ofiar – rolnikami uprawiającymi ryż i hodującymi warzywa i jabłonie (to w ich przypadku tłumacz Michał Kłobukowski sięga po słowo „najsampierw”). Równie mocno chwytają za gardło jego odwiedziny w szpitalu dziewczyny, która mozolnie wraca do normalnego życia: „Ostatnio przechodzi dwa rodzaje terapii: odnowę fizyczną i przywracanie mowy. Trenuje siedzenie na wózku, stawanie na prawej nodze, ruszanie prawą ręką, prostowanie przykurczonej nogi i wymawianie samogłosek: a, i, u, e, o”.Kiedy Murakami spotyka się z ludźmi Ōmu, stara się wniknąć w ich motywacje, spróbować zrozumieć (co nie równa się wybaczaniu). Jak zareagowali na zamach, dlaczego wstąpili do sekty, czy miewają wątpliwości.

Jeden z jego rozmówców po śmierci swojego młodszego brata uznał: „Rzeczywistość zadała kłam mojemu wyobrażeniu, że słabi pewnego dnia zostaną ocaleni”. Inny przed wstąpieniem do Ōmu doszedł do wniosku, że „wszystko zmierza prosto ku nieodwracalnemu zniszczeniu. Innymi słowy, zniszczenie jest zasadą działania wszechświata”. Jednych do sekty pcha ciekawość, innych znalezienie sensu życia, jeszcze innych wyskoczenie z utartych kolein. Jeden z nich mówi: „Nie wszyscy oni są przestępcami, a niektórzy mają naprawdę czyste serca. Znam wielu takich ludzi i im współczuję. Nie mieszczą się w systemie, bo nie czują się w nim swobodnie albo to on ich wykluczył”.

Kim są? Wydają się lustrzanym odbiciem tych, którzy padli ofiarą sarinu w metrze. Wśród nich są ludzie niezwykle zdolni, ale też osoby o zwyczajnych, prostych osobowościach. Autor daje do zrozumienia, że wstępujący do sekt z reguły nie są nienormalni, pokrzywdzeni, ekscentryczni: „Wiodą przeciętne życie (które postronnemu widzowi może się wydać wręcz ponadprzeciętne) i mieszkają w mojej dzielnicy. A także w twojej, czytelniku. (…) Nie znajdują dla siebie odpowiednich środków wyrazu i miotają się między dumą a poczuciem niższości. Całkiem łatwo mógłbym być jednym z nich. I ty także”.

Haruki Murakami tych, których zdumiewa obecność kogoś w sekcie pyta, czy potrafią przedstawić tym ludziom bardziej realną i przekonującą narrację. I przy tym pisze coś, co może pasować również np. do wyborców partii politycznej, która popełnia błędy, podejmuje złe decyzje – a jednak wyborcy przy tej partii tkwią uparcie: „>>Normalni<<” Japończycy osłupieli: jak można było popaść w taki obłęd? Tymczasem sekciarze chyba czuli się w tym układzie całkiem dobrze. Nareszcie ktoś nad nimi czuwał, oszczędzając im rozterek, jakie wywołuje konieczność samodzielnego radzenia sobie z nowymi sytuacjami, i uwalniając ich od wszelkiej potrzeby niezależnego myślenia”.

Haruki Murakami, Podziemie. Największy zamach w Tokio, Wydawnictwo Czarne, 2021, s. 480