Wszystko zaczęło się niewinnie, chociaż można powiedzieć, że seriale były obecne w moim życiu od zawsze. Zacząłem je oglądać mając sześć albo siedem lat. Na pierwszy ogień poszli Czterej pancerni i pies i Przygody psa Cywila. Już wtedy uważałem je za naturalny i nieodłączny element rzeczywistości. Kilka lat później zarywałem noce oglądając O7 zgłoś się. Za pomocą seriali świętowałem sukcesy, jubileusze, pocieszałem się po porażkach i relaksowałem po męczącym dniu. Obowiązkowo włączałem jakiś serial podczas świąt. 

Potem miałem dłuższą przerwę. Przestały mi smakować. Potop jednak dopiero miał nadejść, wraz z pojawieniem się platform streamingowych. Netflix albo HBO GO to już nie jest poczciwa telewizja, to opium dla mas. W dobie telewizji można było co najwyżej bezmyślnie skakać po kanałach, teraz po zakończeniu odcinka widzisz w prawym dolnym rogu sekundnik, który informuje cię, że kolejna część zacznie się za 4,3,2,1 sekund. Wyłączasz? Nie, ulegasz! Jeszcze tylko ten jeden odcinek – myślisz sobie – i spać. Z jednego robią się dwa, trzy, a czasem cały weekend. Kto temu nie uległ, kto okazał się silniejszy? – ręka do góry. 

Nawet jeśli ci się przyśnie i prześpisz kluczową scenę, nic nie szkodzi. W każdej chwili możesz cofnąć film do dowolnego momentu. Reed Hastings, szef Netfliksa, bez żadnego ściemniania powiedział, że dla nich “największym konkurentem jest ludzka potrzeba snu”. Po co spać, gdy w tym czasie można dokończyć trzeci sezon The Crown, Westworld, czy House of Cards.  

Całe to ustrojstwo – jak smartfony i i portale społecznościowe – zaprojektowano, aby cię uzależnić. Naukowcy nazywają to zjawisko skrótem FOMO (Fear of missing out – lęk przed wypadnięciem z obiegu). Pierwsze co robimy po przebudzeniu, to sprawdzenie w smartfonie czy świat się nie rozpadł, gdy spaliśmy. Tak jakby światu (albo nam) miało to w czymkolwiek pomóc.

Wszystko to wiemy. I co z tego, skoro w prawym dolnym rogu pulsuje cholerne 4,3,2,1… No to jeszcze jeden i spać.

Photo: pexels.com