Bohuslav Martinů: Violin concertos 1 & 2; Bela Bartók: Sonata for solo violin
Frank Peter Zimmermann – violin, Bamberger Symphoniker, Jakub Hrůša – direction
BIS Records, 2020, TT 74’40”
You can find quite a few good recordings of both concerts, but Zimmermann’s interpretation is at the top
Bez wątpienia to nagranie będzie uchodzić za referencyjne. Oba koncerty skrzypcowe Bohuslava Martinů i Sonata na skrzypce solo Beli Bartoka nigdy nie były lepiej wykonane. Jak to się stało? Oczywiście wybitny talent Franka Petera Zimmermanna jest bezdyskusyjny, ale za sukcesem stoi też ogrom pracy wstępnej – historycznej i nad partyturą – jaką skrzypek włożył w przygotowanie nagrania. Dzięki temu możemy cieszyć się nie tylko muzyką, ale i przyrostem wiedzy, szczególnie na temat I koncertu skrzypcowego Martinů.
Został on zamówiony w 1932 roku przez polsko-amerykańskiego skrzypka Samuela Duszkina (1891-1976). Duszkin był świeżo po współpracy z Igorem Strawińskim. W przeciwieństwie do Strawińskiego Martinů był zawodowym skrzypkiem i znał możliwości instrumentu. Mimo to on i Duszkin mieli tak odmienne zdania na temat kształtu partii solowej, że Martinů w 1934 roku porzucił pracę nad utworem, komentując zdawkowo, że Koncert po prostu „wymaga więcej pracy”. Utwór w końcu uznano go za niekompletny, a rękopis się zawieruszył. Na szczęście odnalazł się w kolekcji Moldenhauera, w bibliotece Northwestern University w Evanston, w stanie Illinois. Trzy dekady później odnalazł go Harry Halbreich. Koncert miał swoją premierę w 1973 roku z Josephem Sukiem jako solistą.
Co zniechęciło Duszkina do tego utworu? Został napisany w modnym wówczas, neoklasycystycznym stylu, nie tak odległym od stylu Strawińskiego, choć wyraźnie odmiennym. Techniczne wyzwania kompozycji są ogromne, choć partytura na to nie wskazuje. Aby właściwie go pokazać, dobry instrumentalista musi skupić się na sile przekazu, a nie wyłącznie na stronie wirtuozowskiej. A Zimmermann tak właśnie robi! Biegłość techniczna, kunszt i dojrzałość interpretacji sprawiają, że odnosimy wrażenie z obcowania z niezwykle przyjemną kompozycją, chociaż de facto jest ona nienajeżona rafami, które zatopiłby wielu skrzypków.
Podobnie sprawa się ma z II koncertem skrzypcowym. Jak możemy się domyślić, przez długi czas był on uważany za jedyny koncert na ten instrument w dorobku Martinů. Zamówił go pod koniec 1942 roku Mischa Elman i premierowo wykonał pod koniec następnego roku. Tym razem Martinů okazał się mniejszym egocentrykiem i słuchał uwag Elmana. Dzięki temu utwór szybciej zasilił repertuar wielu skrzypków.
Można znaleźć sporo dobrych nagrań obu koncertów, ale interpretacja Zimmermanna stoi na samym szczycie. Solista prezentuje nienaganną technikę, ale tym, co wyróżnia go spośród innych jest rozpoznanie charakteru muzyki Martinů. Największe wrażenie zrobiła na mnie klarowność i naturalność wykonania, niezwykła w połączeniu doskonałą znajomością tej muzyki (wynik długich studiów) i świeżością podejścia. Od chwili poznania tej płyty, nie wyobrażam sobie, żeby można było grać Martinů inaczej.
Soliście wspaniale sekunduje akompaniująca mu orkiestra, pod wspaniałą dyrekcją Jakuba Hrůšy. Nic dziwnego, Bamberger Symphoniker już wcześniej dali się poznać z jak najlepszej strony w graniu muzyki czeskiej. Przykładem są ich nagrania symfonii Martinů, jakich dokonali pod batutą Neeme Järvi’ego. Nie bez znaczenia jest też fakt, że orkiestra ma swoje korzenie w Pradze i to jeszcze tej z czasów Mozarta i Mahlera.
Zimmermann postanowił zakończyć album kameralną kompozycją. Sonata na skrzypce solo Beli Bartóka w jego wykonaniu jest przeczystym źródłem rytmicznej precyzji i czystości dźwięku.
„Jeszcze do niedawna bałem się jej dotknąć” – powiedział w jednym z wywiadów. Aż trudno w to uwierzyć, bo przecież ma na swoim koncie ponad 50 płyt, w tym wiele nagrań o piekielnym stopniu trudności. „To najwspanialsze dzieło na skrzypce solo napisane w XX wieku – kontynuuje artysta – wymagające poświęcenia kilkuset godzin ćwiczeń, aby zbliżyć się z technicznego punktu widzenia do przyzwoitego wykonania. Bartók znał bardzo dobrze skrzypce, ale mam wrażenie, że napisał Sonatę przy fortepianie, ponieważ dosięga ona szczytów możliwości technicznych skrzypiec”.
Oszałamiająca artykulacja Zimmermanna sprawia, że mamy do czynienia z jedną z najszybszych wersji tej kompozycji w historii fonografii. Podobnie jak u Martinů, tak i tutaj biegłość instrumentalisty oszukuje zmysły. Artysta zdaje się nie skupiać na wirtuozerii, a jedynie na trzewiach Sonaty. Subtelne i lekkie podejście – tak różne od innych nagrań – sprawia, że to dwudziestoczterominutowe dzieło przenika jakaś niezwykła jasność. Chciałoby się, aby trwała wiecznie.