Jak poinformowało Polskie Radio, 15 kwietnia zmarł Zbigniew Mikołejko. Był filozofem, historykiem, eseistą, poetą, a także pedagogiem. Miał na koncie niemal tysiąc publikacji wydanych w dziewięciu językach. Miał 72 lata.

Mikołejko był kierownikiem Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii Państwowej Akademii Nauk, a także członkiem Akademii Amerykańskiej w Rzymie oraz Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. Filozof wykładał między innymi w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

est autorem książek takich jak: Katolicka filozofia kultury w Polsce w epoce modernizmu; W świecie wszechmogącym; O przemocy, śmierci i Bogu czy Między zbawieniem a Smoleńskiem. Studia i szkice o katolicyzmie polskim ostatnich lat.

O kondycji polskiego społeczeństwa tak mówił w ostatnim wywiadzie dla tygodnika „Polityka”:

Ludzie mają dzieci, kredyty, rachunki. Nawet jeśli są przyzwoici, w niesprzyjających warunkach muszą przyzwoitość schować do kieszeni. W związku z tym może nastąpić jeszcze głębsza partykularyzacja, rozdrobnienie społeczne. I tego się boję najbardziej, bo ono w Polsce jest i tak duże.

Prywatyzacja życia powoduje, że blisko połowa Polaków nie bierze udziału w niczym: w wyborach, w życiu społecznym, w kulturze. Są pozamykani w przestrzeni rodzinnej, ograniczającej się do tego, żeby mieć jakąś robotę, dach nad głową, trochę gadżetów i tanią rozrywkę.

Cudowna anegdotkę o Zmarłym napisał na swoim profilu facebookowym Antoni Pawlak:

Kiedy go ostatnio widziałem podekscytowany opowiadał, że w pewnym mieście zatrzymał się w hotelu o wdzięcznej nazwie Vivaldi.

– I wyobraź sobie – opowiada radośnie przypalając kolejnego papierosa – poznałem właściciela tego przybytku. Dresik, gruby złoty łańcuch na szyi. Coś mi nie pasował do tak subtelnej nazwy hotelu. Facet po prostu nie bardzo mi wyglądał na melomana. A jeśli już, to zdecydowanie bliżej mu było do disco polo niż do muzyki operowej. Wiesz, taki trochę jak ci, o których śpiewali Skaldowie; „Ludzie, co nie odróżniali /La Palomy od La Scali”. Więc nieśmiało, ale grzecznie zapytałem, nie Vivaldiego a właściciela hotelu, skąd pomysł na tak wyszukaną nazwę. „A wie pan – odpowiedział – bo mój ojciec był Witek, a stryj Waldi”…

Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.pl