Prawie wszystkie płyty, o których piszę na tych łamach albo na moim blogu, mam w wersji fizycznej. Jestem starej daty i muzyka nie smakuje mi, jeśli nie trzymam jej w dłoniach, nie czuję zapachu farby drukarskiej, nie oglądam zdjęć, nie czytam o programie i wykonawcach.

Przez te wszystkie lata – a zacząłem kolekcjonować płyty pod koniec podstawówki – udało mi się zgromadzić kilka tysięcy woluminów samej tylko muzyki klasycznej. Jeśli dodać rozrywkę i jazz, będzie ze dwa razy więcej. Próbuję to wszystko skatalogować. Robię to jednak z doskoku. Odkąd mam specjalny program, wbiłem weń zaledwie trzysta płyt. Pewnie znajdę na to czas dopiero na emeryturze.

Takich jak ja jest coraz mniej. Dziś króluje streaming, czyli słuchanie muzyki za pomocą specjalistycznych serwisów w rodzaju Spotify, Tidal, Apple Music czy YouTube.

Idea streamingu jest piękna i kusząca. To gigantyczne biblioteki, zawierające muzykę z całego świata. Właściwie nie mam takiej piosenki lub utworu muzycznego, którego nie można znaleźć w tym czy innym serwisie. Streaming ma jeszcze jedną ważną zaletę. Dostęp do usługi jest tak tani, że właściwie zatrzymał falę piractwa. Marketingowo wszystko tutaj gra: wygoda, szybki dostęp, cena (lub jej brak) i czyste sumienie konsumenta. Mimo to na dłuższą metę trzeba pozbyć się złudzeń. Streaming jest bardziej szkodliwy, niż mogłoby się wydawać.

W ciągu ostatnich pięciu lat obserwujemy dynamiczny rozwój usług streamingowych. W USA w 2020 roku serwisy wygenerowały aż 83 proc. przychodów przemysłu muzycznego, globalnie 62 proc., a w Polsce w pierwszym półroczu 2020 roku prawie 56 proc. Dominacja tej gałęzi jest niekwestionowana.

Zajrzyjmy jednak pod powierzchnię. Na streamingu, poza usługodawcą, zarabiają tylko najwięksi artyści. Reszta muzyków zarabia jedynie na koncertach i na sprzedaży płyt – najczęściej po koncertach lub przez swoje strony internetowe. Dlaczego? Wystarczy policzyć. Spotify za jedno odtworzenie płaci średnio 0,003 dolara (tak, tak – trzy tysięczne dolara!), Apple Music 0,007 dolara, a Tidal 0,013 dolara.

Sprawdziłem, jak to wygląda w przypadku kilku artystów. Spotify podaje miesięczną liczbę odtworzeń poszczególnych utworów i miesięczną liczbę odtworzeń wszystkich utworów danego wykonawcy. Pisałem ten tekst w południe 1 maja 2022 roku. W ciągu pół dnia Red Hot Chili Peppers – gwiazda światowego formatu i zespół, który właśnie wydał nową płytę – zanotowali łączną liczbę odtworzeń na poziomie 27 milionów. A więc przez 12 godzin zarobili 81 tysięcy dolarów. Warto podkreślić, że z tej kwoty do zespołu trafi około 12 proc., resztę połykają pośrednicy.

Dla porównania Sanah – polska artystka, ostatnio bijąca rekordy popularności (ona też wydała niedawno płytę): 2 miliony odtworzeń, czyli 6 tysięcy dolarów. A taki Krzysztof Napiórkowski, świetny piosenkarz, bijący na głowę kulturę muzyczną, głosem i talentem stado wylansowanych gwiazdek, zanotował 13 tysięcy odtworzeń. To daje 39 dolarów. Zakładając, że z tej zawrotnej kwoty zarobi 12 proc., to do jego kieszeni trafi 4,68 dolara (czyli około 20,73 zł).

W jazzie i muzyce klasycznej jest jeszcze gorzej. Dawid Lubowicz, jeden z najlepszych skrzypków wszechświata, może pochwalić się dwudziestoma słuchaczami. Ile zarobił? Policzcie sami, o ile macie kalkulator o odpowiedniej mocy obliczeniowej.

Ale nie jest to jedyna ciemna strona streamingu. Usługa rozleniwiła słuchaczy i rozwinęła w nich negatywne nawyki. W zamian za wygodę streaming odbiera nam wolność wyboru, a to prowadzi do bezrefleksyjnego chłonięcia muzyki. Żyjemy w kulturze nadmiaru. Łatwiej jest więc oddać decyzyjność w ręce sztucznej inteligencji. Algorytmy podejmujące decyzje za nas pełnią funkcję kompasu nawigującego po muzycznym świecie, który wydaje się nie mieć granic. Niestety, zamyka to słuchaczy w bańkach, pozwala poruszać się wyłącznie w obrębie tego, co znajome i bezpieczne.

Spotify, Tidal, Apple Music czy YouTube mają nad nami władzę i manipulują gustami. Wybierajmy muzykę z namysłem. I kupujmy płyty. Sprawdziłem, dają one więcej satysfakcji i muzycznego szczęścia niż wirtualna rzeczywistość muzyczna.

Robert Majewski

Fot. Zdj. ilustracyjne (MARCIN STĘPIEŃ) / Agencja Gazeta