Czy jesteśmy jedną z grup, które na terenie Polski po prostu wymrą? (…) I z 10 procent populacji całej Polski – w tym 26 procent Krakowa, 34 procent Łodzi, 45 procent Białegostoku czy 75 procent Międzyrzecza Podlaskiego – zostało nas tak mało (…). Chyba że ktoś pomoże nas zabezpieczyć i zainicjuje program odnowy gatunku. Tak jak zrobiono z żółwiem birmańskim, marabutem indyjskim czy bizonem. Lub – trzymając się terenów Polski – z bobrem, bocianem czy kuropatwą. Tylko że z ludźmi to chyba tak nie działa. Sami zdani jesteśmy na siebie i na swoje moce przerobowe. Ja mam pięcioro dzieci. Plus pięć dla żydowskiej społeczności. Ale więcej, nawet w imię przetrwania gatunku, z siebie nie dam.

Marii Synger nie trzeba (jeszcze) kserować ani klonować. Wciąż wsiada na rower i jeździ po Krakowie. Z wzajemnym zrozumieniem stara się rozmawiać z dziećmi – nie tylko swoimi – oraz mieć siłę i cierpliwość do nich. Odpowiadać na pytania m.in. na temat swojego pochodzenia. Mieć sensowne przemyślenia o codzienności i o tym, co zawarte w Torze. Taką siebie prezentuje w tej książce (wydanej przez Wydawnictwo Znak), właściwie dzienniku obejmującego rok jej życia.

Nie chce być tylko odtwórczynią cudzych myśli, również w kwestiach religijnych. Zastanawia się, czemu w powszechnej świadomości właściwie nie istnieją słowa: „I stworzył Bóg człowieka na obraz Swój, na obraz Boga stworzył go; mężczyznę i niewiastę stworzył ich” – sugerujące, że kobieta i mężczyzna są sobie równi. Dochodzi do wniosku, że może „w niepiśmiennym świecie ludzie zdani byli na to, co przekazuje im garstka umiejąca czytać? A jeżeli owa grupka przekazywała tylko to, co było wygodne, co pomagało kierować światem podług jej potrzeb?”. Ten i podobne przykłady puentuje, że właśnie „kształtuje się pokolenie, którego rodzice starają się zmieniać skostniałe przekonania. Burzą stereotypu, których korzenie sięgają tysięcy lat wstecz”. A więc ewolucja, nie rewolucja.

Jest aktywna w Internecie, odpowiada w nim na różne pytania. Czasem ma ból głowy z powodu ich poziomu, lecz wszystkie ceni („Uważam, że tysiąc razy lepiej jest zapytać, niż stwierdzić, że samemu zna się odpowiedź. Dotyczy to poznawania innych religii, kultur czy poglądów. Ale też rodzinnych czy przyjacielskich rozmów”). Zwłaszcza że edukacja może pomóc w obalaniu stereotypów. Sprawić, że może mniej będzie frustratów, ślepych na wszystko poza chęcią dźgania prymitywnym antysemityzmem.

Dlatego cierpliwie opowiada o braku spowiedzi („Rabinowi się pożalić, a bliską osobę zapytać, co robić. Ale nikt nie wyznaczy żadnej pokuty. Z Bogiem jesteśmy jeden na jeden, a nad relacją pracujemy indywidualnie”) i podejściu do życia pozagrobowego w judaizmie; również o tym, jakie są jej włosy – nawet jeśli przy tym czuje się czasem „jak małpka w cyrku albo wymacany manekin”.

Lektura też książki zaspokoi oczekiwania ciekawych, jak ortodoksyjna Żydówka w Polsce radzi sobie z „polskim” kalendarzem i rzekomym wciśnięciem w gorset z nakazów i zakazów. Bo owszem, ortodoksyjna, ale nie Marsjanka, lecz człowiek z krwi i kości.

Dlatego bierze udział w marszu przeciwko ograniczeniom praw reprodukcyjnych kobiet i regularnie robi cytologię. Raz z dumą patrzy na swojego męża, innym razem gani go, że ten budzi ją dęciem w szofar, kiedy mogła wreszcie pospać dłużej. Stara się znaleźć czas tylko dla siebie. Pisze o swoich porodach i wadach – kiedy łamie noworoczne postanowienie, gani siebie: „I co? Jajco”. Zaś opisy relacji z jej dziećmi wywołują czasem uśmiech i śmiech. Jak wtedy, gdy wybrała się z nimi na wycieczkę. Mąż poradził jej, by potraktowała wszystko jak przygodę. Kiedy więc niektóre z nich pobiły się o miejsce przy oknie, powiedziała do siebie: „Och, przygoda”. A gdy polały się wodą, niezrażona stwierdziła: „Hej ho, przygodo”. I tak dalej…

Poniekąd jest jak Mojżesz, o którym pisze: „Człowiek ani święty – bo w judaizmie świętych nie ma – ani doskonały – bo nikt doskonały nie jest”. Taka przedstawia się Maria Synger, starająca wznosić się ponad różne podziały. Jak wtedy, gdy w kontekście szkolnego wydarzenia stara się pogodzić mazurka z charosetem. Albo kiedy mówi swojej córce, że tak jak Żyd nie oznacza nikogo gorszego, tak krzyż nie jest równoznaczny z niechęcią do Żydów.

Robi to wszystko z rowerem i bez niego.

– A państwo długo w Polsce? – zapytała od niechcenia.

– Od zawsze – odpowiedziałam (…).

Naczytałam się wszelkiego rodzaju obelg na swój temat. Że żadna ze mnie Polska, skoro jestem Żydówką. Albo że jestem Polką, skoro jestem Żydówką. Albo że jestem Polką i po co mi żydostwo. (…) Polska to moje państwo. Mój język, moje drzewa, moi bracia i siostry – jakkolwiek to brzmi. I to ma dla mnie znaczenie. Czy czuję się czasem osamotniona, nie mając dookoła siebie tylu Żydów, ilu miałam w Izraelu? Czuję. Czasami to osamotnienie rozrywa serce. Ale potrzeba bycia w Polsce i pracowania nad tym, by była lepszym państwem, przeważa. Przynajmniej na razie.

Rafał Kowalski © 2023

Miriam (Maria) Sygner, Jestem Żydówką. Pamiętnik religijnej feministki, patriotki, wielodzietnej matki polki, Wydawnictwo Znak, Kraków 2023, s. 336