Dotąd nie miałam do czynienia z kartografią węchową. Opierałam się przede wszystkim na pamięci siatkówkowej. Pamięć ta przechowywała obrazy: miejsc, ludzi, spotkań, widoków. Obrazy te są jednak nietrwałe (…). Co innego pamięć zapachowa. Zapach wiąże z miejscem jak żaden inny zmysł. (…) Aromat skoszonej łąki w Burbiszkach. Znajomy, bezpieczny, z dzieciństwa. (…) Zapach płonących świec i kadzidła w klasztorze Świętego Onufrego w Jabłecznej. Ten zapach kojarzy mi się z ciszą tak gęstą, że można by ją kroić nożem na równe kawałki. (…) Woń (…) kurzu wzbijanego przez samochody na drodze z Rygałówki do Lipska. Charakterystyczny zapach drogi.


Ta książka (wydana przez Wydawnictwo Dowody na Istnienie) ma podtytuł: reportaż wędrowny. Ewa Pluta bowiem wędruje wzdłuż wschodniej granicy Polski. Pieszo, przez sto dni. Następnie w okładkach Rubieży zamyka swoje doświadczenie ze spotkanymi ludźmi i miejscami, obrazami i zapachami, przemyśleniami innych i własnymi.


Chce być ciekawa i pyta, czy turyści często plują na granicę. Jak się przy niej żyje i czy są jeszcze wolne miejsca w Końcu Świata. To prawda, drąży, że mieszkańcy przekupili żołnierzy samogonem, po czym przesunęli słupki graniczne za swoją wieś? Zastanawia się, ile ciałokilometrów mierzy to pole kukurydzy. I czy jej wiekowy rozmówca do swojego domu wpuściłby schowanych „w tamtych krzakach”, skulonych „za drzewami”. Odpowiada jej: „Wpuściłbym. Przecież to ludzie”.
Autorka snuje opowieść o tych, których już nie ma. Przypomina postać Stanisława Pietkiewicza, twórcy pierwszej w Polsce Katedry Kartografii Uniwersytetu Warszawskiego. To on z dawnych map „czytał przeszłość: gdzie ludzie budowali swoje osady, w jaki sposób korzystali z ziemi, jakie bogactwa z niej wydobywali. Dokąd i jakimi drogami się poruszali, jak żyli ze swoimi rzekami. Wreszcie jak znikał las”.


Są też żyjący. Ktoś mówi jej, że chce oszukać śmierć – dlatego musi być ciągle w ruchu na świeżym powietrzu, bo inaczej go dopadnie. Ktoś próbuje poddać ją hipnozie, jeszcze inny pyta: „Mogę z tobą pójść? Chociaż kawałek, do następnej wsi. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz robiłam coś bez sensu”. Ktoś, choć przyroda bardzo szybko „wchłania ślady kultury materialnej”, stara się odtwarzać dawną strukturę wsi poprzez rośliny („Z czasem nauczyłem się czytać przyrodę jak żywą księgę historii. Dane gatunki wskazują, gdzie była kapliczka, cerkiew, cmentarz, sad, przydomowy ogródek. (…) Łan barwinka może wskazywać, że wcześniej był tu cmentarz, choć po nagrobkach nie został ślad”). Ktoś inny zastyga w czekaniu, jak często spotykane przez nią starsze kobiety.


I nie zawsze, ale mówią; raz mniej, innym razem więcej. A ona słucha.


Również siebie. Swoich sponiewieranych stóp i jak twierdzi, z trudem przyjmuje ich prawdę. A one doceniają, że czerwonym lakierem chciała przywrócić im godność. Zastanawia się, gdzie popełniła w życiu błąd, że spędza urlop wypoczynkowy w pruskich murach nad meldunkami wopistów. Wyobraża sobie, że w Ustrzykach Górnych poszuka sklepu z ciałami; zapyta ekspedientkę, czy ma w sprzedaży nowe ciało, oczywiście kobiece, najlepiej w rozmiarze S.


Kiedy więc dotyka tematu granicy w różnych formach… Gdy pisze przy tym o rytuale oborywania wsi i mitologicznym wyobrażeniu przekraczania granic jako symbolicznej podróży w zaświaty; o wsi Bobinka i jej kolonii, które dzieli pół kilometra – a jednak dojazd z jednego miejsca do drugiego zajmuje samochodem nawet dzień; o zasiekach z concertiny, wędrówce wiatru i nawłoci, „orbis interior” i „orbis exterior”; o delimitacji oznaczającej zerwane mosty nad rzekami i między ludźmi; kiedy cytuje Dallena J. Timothy’ego: „To poczucie przejścia od jednego świata do innego, ogarnięcia w kilku krokach dwóch sfer doświadczeń, urzeka i fascynuje”… Nie tylko w tych rozważaniach, ale właściwie na każdej stronie „Rubieży” czuć, że Ewa Pluta stara się przekraczać również własne ograniczenia.


Dzięki temu może wie już więcej.


Zawsze pytałam o drogę, choć miałam mapę i GPS. Wolałam jednak ich mapy: rysowane czubkiem buta na piaszczystej drodze, kreślone na zatłuszczonym skrawku papieru albo w powietrzu. To była osobista topografia zapisana w ciele i pamięci. Uczyli się jej z rozmów, patrzenia i ze słuchania. Legendę rozumieli tylko oni: dąb Jana, studnia samobójców, dzika łączka, cmentarz na górce, pole starych kawalerów, lasek nad rzeką. Szłam według ich mapy, ale niczego nie rozumiałam. Moja topografia jest gdzie indziej, ale czasem dobrze znaleźć się w cudzej.

Rafał Kowalski © 2023

Ewa Pluta, Rubież. Reportaż wędrowny, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2022, s. 272