Dlatego staje pośród lamp gazowych, w samym centrum nowego teatralnego krwiobiegu, misternej struktury, która czyni światło jej poddanym. Teatralne lampy są jak dzieci gwiazd, świecą gęsto, miękko, jednocześnie ciepło i mlecznie, i potrafią zmieniać natężenie, jakby bywały zawstydzone czy podekscytowane, gdy podążają za jej krokiem, głosem i nastrojem. Oni nie mogą się napatrzeć, bo to nowe światło teatru rozmiękcza jej rysy, tworząc wokół niej poświatę, która transfiguruje sceniczną metaforę w destylat z prawdy.
Po lekturze debiutu książkowego Jakub Nowak (wydanego przez Powergraph) nie mam poczucia, że chciał zdemontować pomniki Heleny Modrzejewskiej i Henryka Sienkiewicza, cisnąć nimi, by się roztrzaskały. Potem zaś, prowokując i łgając jak najęty, na nowo napisać historię relacji jednej z najwybitniejszych polskich aktorek teatralnych i przyszłego noblisty. Autor, takie mam poczucie, chciał ściągnąć tych dwoje jak najbliżej poziomu morza. W formie powieści pokazać, że przede wszystkim byli ludźmi, nie mieszkańcami Olimpu.
Sienkiewicz u Nowaka zdejmuje okulary i przeciera je klnąc siarczyście. Pije, awanturuje się i ma marzenie, by ustrzelić dużego zwierza, który „nadbiegnie i rozerwie” mu gardło, jeśli spudłuje. Po wyjściu z knajpki na rogu ulic Niecałej i Wierzbowej, pod ogrodzeniem Ogrodu Saskiego w śnieżnej zaspie wysikuje inicjały „H.M.”. Modrzejewska zaś miewa zaschniętą niemowlęcą kupę na dłoni, bywa niewyspana i poirytowana, ma włoski na palcach.
Zarazem jawi się jako postać silna. Zdaje się lepiej niż inni odnajdywać w zawiedzionym amerykańskim śnie na jawie na tamtejszej farmie. To ona decyduje na scenie teatralnej i w pyle w upalnym powietrzu, kiedy odgrywa Marię Stuart, z którą się utożsamia: „Samodzielna i osobna, więziona latami. W dramatach Schillera i Słowackiego była intrygantką i nierządnicą. Helena być może rozumiała ją, silną i nieprzejednaną wojowniczkę, lepiej niż sami autorzy. Królowa nie pozwalała decydować za siebie, również w kwestiach związanych z wybrankami jej serca”. Daje to do zrozumienia swojemu mężowi, również wzdychającemu do niej Sienkiewiczowi, także mordercom i włamywaczom.
Jednocześnie cieszy się, gdy poznaje kobietę o osobowości równie silnej jak jej. Mocno przeżywa rozterki związane z macierzyństwem. A gdy dostaje kolejne liściki od Sienkiewicza: „Wiadomość była bezczelna i wulgarna, i schlebiała jej, nie dając spokoju. (…) Była wściekła. Co on sobie wyobrażał. I podekscytowana. I, co najgorsze, szczęśliwa. Cięte kwiaty w wazonie na parapecie pachniały tego ranka piękniej”.
Codzienność kalifornijskiego Anaheim czasem przyglądającego się publicznemu umieraniu – miasta „winnic, tysiąca ludzi i piętnastu salonów”; mężczyzn pachnących potem i kobiet „w znoszonych sukienkach, odziedziczonych po matkach albo sąsiadkach, które przegrały z tyfusem czy ospą”; ludzi nie mających nic do stracenia – przeplata się powrotami w myślach do Warszawy i Tatr, przyjęć i bitew powstańczych. Życie wydaje się mieć małą wartość. Jednego dnia można być szanowanym obywatelem, drugiego być zaszczutym za czelność związania się kobietą o innym kolorze skóry. Ktoś popełnia zbrodnię w kraju, z którego wyjeżdża, potem dostaje szansę od losu, by ją odpokutować. Bezpiecznym nie może się czuć nawet bezwzględny zabójca-erudyta z oczami zimno-błękitnymi jak wypolerowana stal. Seksizm i rasizm splata się tu z odwagą i szlachetnością.
A w tym wszystkim wiatr-żar, który „spływa do miasta, by kraść oddechy i mieszać myśli, czyniąc tę noc niebezpieczną niczym Pacyfik, orzeźwiający”. Dla jednych jest diabłem, dla innych niezłą wymówką, jeszcze inni czują go na twarzy „jakby czyjąś ulatującą duszę”. W tej książce ktoś mówi do kogoś: „Nie jestem karą za twoje grzechy (…). Jesteśmy jak dwa ziarenka piasku, które kapryśne, nieprzewidywalne wiatry wdmuchnęły jedno na drugie”.
Wydaje się, że Jakub Nowak nieprzypadkowo cytuje list Sienkiewicza do jego przyjaciela Juliana Horaina na temat własnych reportaży wysyłanych ze Stanów Zjednoczonych do „Gazety Polskiej”: „(…) słowem, cały romans, w którym prócz osnowy geograficznej i przyrodniczej wszystko jest zmyślone – a tylko pewnymi pozorami prawdy ozdobione. Zresztą nic to dziwnego, bo wszyscy tak robią”. Debiutant powieściowy też ozdabia prawdę, ale właśnie – ozdabia wiarygodnie i nie gubi jej z oczu.
Nie przymknęła oczu, patrzyła na swe opalone przedramiona i niedomyte dłonie, w które wżerała się tutejsza ziemia. Ziemia, która zmieniała ją w kobietę stąd, w Kalifornijkę, Amerykankę. Ziemia przedostawała się do jej krwi, spowalniała ją i chłodziła. Polska jest jak krew, Ameryka jest jak ta ziemia, tak myślała i tak zagrała, dla siebie i dla złodziei. (…) Zobaczył ją z daleka, jeszcze zza drzew pomarańczowych przy furtce. Stała na ganku, opatulona w koc, piękna jak latarnia morska, emanowała światłem, które potrafił dostrzec tylko on.
Jakub Nowak 26 stycznia (18:00) będzie gościem Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki im. Themersonów – spotkanie autorskie z nim poprowadzi Renata Jaskulska.
Rafał Kowalski © 2023
Jakub Nowak, To przez ten wiatr, Powergraph 2022, s. 409