„Chodzi o to, że w tym samym czasie dojrzewałyśmy: Magda, ja i Polska. Nieporadnie, zakosami, ale z nadzieją. I zobacz, mówi Magda, co się stało, rozjechałyśmy się. My jesteśmy piękne, mówimy trochę w obcych językach, mamy dystans do siebie, wciąż chcemy się uczyć. Nie uważamy, że jakikolwiek poseł może decydować, kto powinien, a kto nie urodzić dziecko, a każdy człowiek o innym odcieniu skóry niż biały niesie z sobą zagrożenie dla polskiej kultury i tożsamości. Tymczasem Polska została w tyle: nie lubi obcych, wciąż tkwi w jednoczesnym poczuciu wyższości i niższości. Jeden zero dla nas”.
Ładnie napisane, przynajmniej według mnie. Ta książka (wydana przez Wydawnictwo AGORA z przyciągającą oprawą graficzną Macieja Trzebieckiego) mogłaby się tak rozpocząć i od razu zakończyć. Ten zabieg jednak nie oddałby w pełni osobowości Autorek, wewnętrznych ruchów tektonicznych, pulsującego w nich wulkanicznego niepokoju – jednocześnie ich elokwencji, osiągnięć, poczucia humoru jak ostrze żyletki. Magda Grzebalkowska i Ewa Winnicka to dwie dziewczyny, które na naszych oczach mocują się z upływem czasu; raz są na dole, raz na górze, walka trwa.
Łatwo nie jest. Widzą czarną dziurę, do której mają spłynąć. Ewa przeraża się, że już się nie zapowiada, nie zdąży zostać na przykład bankierką – tylko tworzy reporterskie „smutne książki”; uprawia zawód, który według niej umiera. Magda podobnie; źle jej, że staje się coraz bardziej niewidzialna – pisze o tym bezpośrednio i między wierszami („– Musimy to rozważyć, Magda – mówi Ewa, a ja próbuję uruchomić suszarkę do rąk, która oczywiście nie reaguje, bo działa na fotokomórkę”).
W pewnym momencie leży już nawet na deskach, a konkretnie na podłodze w domu Ewy. Ale znajduje w sobie siłę, by wstać („Oczywiście, nie przestało mi zależeć na mnie”) i razem z przyjaciółką o imieniu pierwszej kobiety mocuje się z czasem.
Rozmowy z innymi – na przykład taksówkarzem i pisarzem („Ja jestem bardzo zadowolony z mojego życia. Mam szczęśliwe małżeństwo, dzieci, sukcesy. Tylko chciałbym jeszcze mieć przed sobą rozentuzjazmowany tłum. I żeby na scenę leciały pluszowe misie. I żeby to się nie kończyło”) – wydają się pomagać mniej niż bardziej. Z ich dziećmi też jest różnie (Ewa w USA rozważa przeprowadzkę tam, gdy nagle dzwoni jeden z jej synów i mówi…). Dziewczyny biorą więc sprawy w swoje młode dłonie.
Magda próbuje sportu; bieganie odrzuca (serce mi krwawi, gdy to czytam), pilates też („pochylałam się jak garbata wierzba płacząca nad swoim udem, sięgając dłonią do kolana”). Sięga po rower stacjonarny – opis jej mariażu z tym sprzętem należy do najlepszych fragmentów w tej książce. Obie szukają niedrogich i skutecznych metod pielęgnacji ciała, jednak oferta z dziś (ceny!) i wczoraj nie brzmi zachęcająco – jak wprowadzona na początku XX wieku metoda depilacji ciała za pomocą promieni X (i nie mam na myśli słów „skończonem” i „jakoteż”). Romansów nie rozważają, bo choć nie piszą tego wprost, podczas lektury czuje się, że trudno o mężów lepszych niż mają. O seksie też tu jest, rzekłbym – dogłębnie, bo padają zwroty „suchość”, „uderzenia gorąca”, „zapalenia”, „atak serca”. Dziewczyny działają na wyobraźnię opisem, gdy stoją przed lustrem w łazience i naciągają sobie skórę swoimi młodymi dłońmi.
Sporo w tej książce ciekawostek o przeszłości Autorek. Próbują nawet wyobrazić sobie siebie jako te, które w średniowieczu dają porady swoim „wykończonym życiem rówieśniczkom”. Oczywiście przewidują przy tym, że czeka ich spłonięcie na stosie. Piszę „oczywiście”, bo w ich zmaganiach zbyt wiele jest pesymizmu. Tak, wiem, łatwo tak pisać, gdy czas płynie, ale jednak… Weźmy zdanie: „No cóż, popełniłyśmy z Magdą błąd założycielski. Jako pierwszą karierę wybrałyśmy zawód, który umiera”… A przecież ich ostatnie książki – Greenpoint. Kroniki małej Polski Ewy i Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia Magdy – należą do najciekawszych i najbardziej niedocenianych publikacji wydanych w Polsce w 2021 roku (nie mówiąc już o wysokim poziomie ich wcześniejszych dokonaniach reporterskich). Wystarczy też spojrzeć na przedstawiające Autorki fotografie w ich książce – by czytając zdanie: „Pytam Magdę, czy jest zadowolona z tego, jak wygląda. Magda mówi, że w żadnym wypadku, ponieważ jest za stara i za gruba” przyznać rację Andrzejowi Mogielnickiemu, który dla Budki Suflera napisał tekst utworu „Nie wierz nigdy kobiecie”.
Wobec tego może niech bardziej trzymają się (i nie puszczają) swoich własnych słów, które dla odmiany brzmią optymistycznie: „Permanentne myślenie o tym, że się jest niedoskonałym i trzeba coś z tym zrobić albo temu zapobiegać, jest obsesją i koszmarnym marnowaniem czasu. Zwykle przeciwskutecznym”. Żadnych gier o tytuł Człowieka, który jest Lepszy, bo ma Gorzej. Na dokładkę niech wezmą przykład z babci Magdy (jeśli czytałyście/czytaliście Wojenkę…, wiecie, jak pięknie pisze tam o niej) – która mawiała, że jak się budzisz i nic cię nie boli, to znaczy, że już nie żyjesz. I dalej robią swoje z ciągłą wiara, że są kochane nie tylko przez członkinie i członków swoich rodzin, że jeszcze wiele przed nimi. Może i złego, ale dobrego też.
I tak zrobią, co chcą.
„Ponieważ moje życie cielesne jest sinusoidą i naprawdę nie potrafię przewidzieć, jak umrę – gruba czy chuda – na wszelki wypadek zamierzam siebie zamówić urnę w dwóch rozmiarach. Nie chciałabym się przesypywać przez brzegi zbyt małego naczynia funeralnego w razie śmierci w stanie otyłości. (…) Ewka wprawdzie mówi, że przecież popiół po spopieleniu ciała pochodzi z kości, a nie tłuszczu, więc zmieszczę się w każdą urnę, ale czy ja wcześniej nie mówiłam, że jestem grubokoścista?”.
Rafał Kowalski
Magdalena Grzebałkowska, Ewa Winnicka, Jak się starzeć bez godności, Wydawnictwo Agora 2022, s. 280