Mozart Momentum 1786
Mahler Chamber Orchestra, Leif Ove Andsnes – piano, direction
Sony Classical 2022, 2CD, TT: 119’00”
The album is captivating. Such intensity of the message, attention to musical architecture, sensitivity and spontaneity is listened to with unflagging enthusiasm. A first-class idea and performance. A must for every lover of classical music
Niedawno ukazała się druga część cyklu Mozart Momentum. Norweski pianista, Leif Ove Andsnes, w ten sposób składa hołd najciekawszemu jego zdaniem okresowi w twórczości Wolfganga Amadeusza Mozarta. W ubiegłym roku zachwycaliśmy się płytą Mozart Momentum 1785. Album został nawet jedną z naszych ulubionych płyt roku 2021. Pisaliśmy o nim tutaj.
Tym razem Andnses i partnerująca mu Mahler Chamber Orchestra przyglądają się twórczości fortepianowej Mozarta, powstałej w 1786 roku. Obejmujący dwie płyty drugi tom, pokazuje fortepian w różnych rolach. Są tam dwa koncerty (nr 23 i 24), rondo, aria koncertującą na sopran i orkiestrę oraz kwartet i trio fortepianowe (odpowiednio KV 439 i KV 502).
Chociaż wszystkie te utwory są z pewnością dobrze znane słuchaczom muzyki klasycznej, ich wspólna chronologia i wzajemne powiązania mogą nie być już tak oczywiste. Wszystkie te utwory są datowane między 10 stycznia a 27 grudnia. Ich zestawienie dostarcza fascynującego wglądu w nieustannie ewoluującą w ciągu całego roku myśl muzyczną Mozarta.
Płytę otwiera Koncert nr 23 A-dur KV 488, ukończony 2 marca 1786 roku. Wspaniały wstęp orkiestrowy wprawia koncert w ruch, po czym następuje druga część ekspozycji, już z solistą w roli głównej. Ten fragment to klasyczny Mozart: rozświetlone słońcem Allegro, na które rzucają cień zbierające się gdzieniegdzie chmury: lekkość i błyskotliwość, a na końcu Mozartowska kadencja i wysublimowana koda.
Drugie w kolejności Adagio, to idealna ścieżka dźwiękowa na deszczowy dzień. Z szarym wstępem kontrastuje bardziej żywiołowa część centralna, która pojawi się rok później w Don Giovannim. Potem solista i orkiestra wracają do miejsca, w którym zaczęli. Adagio kończy się tęskną medytacją.
W zamykającym koncert rondzie, oznaczonym Allegretto, solista i orkiestra prowadzą quasi-operowy dialog. Popisują się radosną wirtuozerią, odzianą w ożywczy wachlarz dźwięków. W połowie części narracja Mozarta zbacza z utartego szlaku i wkracza w krainę cieni. Długo jednak tam nie pozostaje. Zakończenie Koncertu przywraca blask.
Andsnes i Mahler Chamber Orchestra idą po śladach Mozarta. W ich grze słychać szacunek do każdej frazy. Nie tracą przy tym indywidualnego spojrzenia.
Kończący album Koncert nr 24 A-dur KV 488 otrzymał niezwykle osobisty rys. Słychać to szczególnie w środkowej części. Andsnes poprzez niezwykłe piękno tej muzyki zdaje się chwytać pozamuzyczną głębię. Tu jego empatia z orkiestrą osiąga niezrównany poziom. Żywiołowy finał Koncertu rozwiewa smutek Adagia, tworząc coś w rodzaju opowieści rodem z opery komicznej.
Środek programu wypełniają kwartet i trio fortepianowe. W Kwartecie nr 2 Es-dur KV 493 Andsnes dzieli scenę ze skrzypkiem Matthew Truscottem, altowiolistą Joelem Hunterem i wiolonczelistą Frankiem-Michaelem Guthmannem. Wszyscy oni są koncertmistrzami w orkiestrze i wyrafinowanymi kameralistami.
Pierwsza część – Allegro – wybucha optymizmem już od pierwszego taktu. Po chwili muzyka nabiera bardziej introwertycznego charakteru. Napięcia zostaje rozwiązane dopiero pod koniec tej części.
Następujące później delikatne Largo to pełna finezji i skupienia rozmowa czwórki kameralistów. Zniuansowane i perfekcyjnie ukształtowane muzyczne frazy rozwijane są z godną pochwały starannością.
Ostatnia cześć Kwartetu to ruchliwe i świetnie odczytane przez muzyków Allegretto. Ich gra – gdzie trzeba figlarna, gdzie indziej burzliwa – jest w istocie mistrzowsko wyreżyserowanym spektaklem. Idealny utwór na zakończenie pierwszej płyty.
Drugi krążek rozpoczyna mistrzowska miniatura klawiszowa Rondo D-dur KV 485, ukończona przez Mozarta 10 stycznia 1786 roku. W ciągu czterech i pół minuty kompozytor nadaje temu stosunkowo prostemu materiałowi muzycznemu niebywale pomysłowy kształt, iskrzący się mnóstwem niespodzianek i zwrotów. To skroplona przez Andsnesa kwintesencja radości i pozytywnych emocji.
Drugim utworem kameralnym jest wspomniane wcześnie Trio fortepianowe nr 3 B-dur KV 502. Mozart ukończył je 18 listopada 1786 roku. Otwierające je Allegro zabiera słuchacza i wykonawców w sugestywnej podróży przez muzyczne pejzaże pełne słońca i cieni (jak to u Mozarta bywa). Zmieniające się nastroje i harmonia, następują często w ramach tej samej frazy.
Środkowe Larghetto, odziane w cudowne kolory, wyłania się jak ze snu. Pod pozornie beztroską powierzchnią płyną ciemniejsze prądy.
Finałowe Allegretto otwierają spadające z fortepianu krople deszczu. Unoszą je w świat smyczkowe wichury. Nawałnica w końcu ustaje i zza chmur wyłania się błękitne niebo. Jeśli myślicie, że najlepszą muzyczną ilustrację jesieni wymyślił Vivaldi, to posłuchajcie Mozarta, którego grają Andnses, Truscott i Guthmann.
Album uzupełnia aria Ch’io mi scordi di te? – Non temer, amato bene KV 505 na sopran, fortepian obbligato i orkiestrę. To ostatnie dzieło Mozarta napisane w 1786 roku. Przypomnijmy, że w tym samym roku powstała opera Wesele Figara. Kompozytor napisał tę partyturę dla mademoiselle Nancy Storace i dla siebie. Utwór był prawdopodobnie wykonany podczas pożegnalnego koncertu angielskiej sopranistki, który odbył się w wiedeńskim Theater am Kärtnertor 23 lutego 1787 roku.
Kompozycję rozpoczyna krótki recytatyw, po którym następuje pełnowymiarowa aria o porywającej wirtuozerii. Oprócz akompaniamentu orkiestrowego, słyszymy tutaj całkiem pokaźnych rozmiarów obbligato fortepianowe. Z połączenia głosu i fortepianu Mozart ułożył opowieść pełną brawury wykonawczej i ekspresyjnej. Te dziesięć minut muzyki jest jak wszechświat zamknięty w małym pudełku. Na płycie partię sopranową śpiewa Christiane Karg – i robi to świetnie. Nie wspominając o akompaniamencie.
Podsumowując: płyta jest porywająca. Takiej intensywności przekazu, dbałości o muzyczną architekturę, wrażliwości i spontaniczności słucha się z niesłabnącym entuzjazmem. Najwyższej klasy pomysł i wykonanie. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika muzyki klasycznej.
Robert Majewski