„Powtarzam sobie, że chcę szczęśliwego życia i że okoliczności prowadzące do szczęścia jeszcze się nie zmaterializowały. Ale co, jeśli to nieprawda? Co, jeśli to ja sama nie pozwalam sobie na bycie szczęśliwą? Bo się boję lub wolę się nad sobą użalać albo nie wierzę, że zasługuję na coś dobrego, a może jest jakiś inny powód. Ilekroć przytrafia mi się coś dobrego, zawsze prędzej czy później zaczynam się zastanawiać: ciekawe, jak długo to potrwa, zanim to się źle skończy”.


Dla mnie Gdzie jesteś, piękny świecie to przede wszystkim książka (wydana przez Wydawnictwo W.A.B., przełożona przez Jerzy Kozłowski) o niespełnieniu, gubieniu umiejętności kontaktu z drugim człowiekiem twarzą w twarz (często na własne życzenie), krzywdzeniu samych siebie: „Gdzieś tam mam wrażenie, że po prostu nienawidzisz siebie. Wszystko, co robisz, przeprowadzka tutaj w pojedynkę, bez samochodu, związanie się z jakimś przypadkowym gostkiem poznanym w sieci, zupełnie jakbyś próbowała się unieszczęśliwić. I może chcesz, żeby ktoś cię wychujał i zranił”.


Wieloletni przyjaciele sypiają ze sobą, pomagają sobie bez patrzenia na okoliczności i zegarek – ale mają w sobie strach przez związaniem się ze sobą, popsuciem aktualnej relacji. Często uznają, że lepiej napisać do siebie wiadomość mejlową niż porozmawiać bez użycia Internetu. Ktoś nie potrafi wyrazić, czego potrzebuje, bo rzekomo dorastał w rodzinie, w której tłumiło się wszelkie emocje. Ktoś inny zostaje oskarżony o kompleks męczennika: „Nigdy od nikogo niczego nie potrzebuje i wydaje mu się, że jest przez to kimś lepszym. Tymczasem w rzeczywistości wiedzie smutne, jałowe życie, siedzi sam w swoim mieszkaniu i powtarza sobie, jakim jest dobrym człowiekiem”.


W tym wszystkim zdają się jakby spętani przez siebie samych. Jakby wiedzieli, co im dolega i jakich lekarstw używać („Czuję przez to, że zamiast się zamartwiać i teoretyzować o stanie świata, co nikomu nic dobrego nie przyniesie, powinnam wkładać więcej energii w to, żeby żyć i być szczęśliwa”), mają do nich dostęp, ale nie sięgają po nie. Nie to, bym sugerował, że to proste.


To personalne dążenie do szczęścia i uciekanie od niego (kilka razy pojawia się pragnienie powrotu do niewinnego dzieciństwa, gdzie wszystko było bardziej proste) przeplatane jest przemyśleniami bohaterów na temat współczesnego świata. Jako czytelnik traktuję je jako kolejny subiektywny głos w dyskusji, z którym mogę się zgadzać mniej lub bardziej. Wobec tego nie bardzo trafiają do mnie stwierdzenia, że gdy rozpadł się Związek Radziecki, to razem z nim upadła historia i „mamy pecha, że urodziłyśmy się po końcu świata”. Albo że może wszyscy jesteśmy złymi ludźmi i nie zamierzamy kiwnąć palcem w kontekście tych, którzy ciepią w nędzy.


Bardziej ciekawie brzmią dla mnie przemyślenia na temat „rażącej brzydoty”, która staje się „dominującą wizualną cechą współczesnego życia” na przykład w kulturze („Nie może chyba dziwić, że ludzie z tęsknotą patrzą w przeszłość na czasy, zanim przyroda zaczęła obumierać, zanim formy kulturowe, w których wspólnie uczestniczymy, się zdegenerowały i zamieniły w masowy marketing”). Albo że różnica między dobrem i złem jest „poza każdą konkretną kulturą, poza każdym indywidualnym człowiekiem” („I my przez całe nasze życie próbujemy zgłębiać tę różnicę i kierować się nią w życiu, próbujemy kochać innych ludzi, a nie nienawidzić, i nic innego na tym świecie się nie liczy”). Lecz jak napisałem, każdy to może odczuwać inaczej.


Nie czytałem ani jednej wypowiedzi Sally Rooney na temat jej najnowszej powieści. Nie wiem więc, czy najpierw stworzyła zbiór esejów o współczesnym świecie, a potem ubrała je w powieściową szatę z bohaterami szukającymi siebie w miłosnych relacjach. A może jedno i drugie kreowała jednocześnie – bo uznała, że przemyślenia na przykład o brzydocie i literaturze, Bogu i pięknie to nieodłączny element naszych rozmów; zaś nadmiar/niedomiar tych tematów w książce jest rzeczą względną. Tak czy inaczej zrozumiem tych, których to połączenie odrzuci, i tych, którzy podczas lektury mogą wpaść w zachwyt. Co do mnie, nie opowiadam się za żadną z tych skrajności, w tym przypadku jestem pośrodku.


„Spacerując, nawet w brzydki dzień, widywałam różne rzeczy – wystarczało tylko to, co mnie otaczało. Ludzkie twarze, pogoda, ruch uliczny. Zapach benzyny z warsztatu samochodowego, wrażenie spadającego na mnie deszczu, sprawy najzupełniej zwyczajne. I przez to nawet gorsze dni były dobre, bo je czułam i pamiętałam później to uczucie. W takim życiu było coś delikatnego – jakbym była instrumentem, a świat muskał mnie i rozbrzmiewał w moim wnętrzu”.

Rafał Kowalski

Sally Ronney, Gdzie jesteś piękny świecie, Wydawnictwo W.A.B. 2022, s. 367