– Do lekarza to tutaj? – usłyszałem głos starszego mężczyzny. Stał bezradnie na chodniku i pytał idącego z naprzeciwka młodzieńca. Był ubrany w znoszoną kurtkę i za duże buty. Chłopak uzbrojony w smartfona, słuchawki na uszach i kaptur na głowie, udał, że go nie widzi i ominął szerokim łukiem.

– Tak, niech pan wejdzie w bramę – zlitowała się nad starcem jakaś kobieta. – Te drzwi, w które wchodzi tamten pan – dopowiedziała, wskazując na mnie.

Staruszek powoli doczłapał się do wejścia. Zaczekałem na niego, przepuszczając przed sobą. Był dość zadbany, ogolony, tyle że miał ubranie nie pierwszej świeżości. Widać było, że mieszka sam i ma coraz mniej siły. Zarejestrował się i usiadł przed drzwiami do gabinetu lekarskiego. Ludzie ukradkiem przesiadali się na inne krzesła. Gdy wszedł do lekarza, odetchnęli z ulgą, ale nikt nie wrócił na stare miejsce. Krzesło po staruszku zostało skażone.

Pomyślicie, że to sytuacja jakich wiele, że zdarzają się bardziej przykre. Ja w takich sytuacjach zastanawiam się, jak będzie wyglądała moja starość. Nie boję się jej, o ile będę mógł nad nią zapanować. Ale czy tak będzie? Czy może w pustym domu nie będzie nikogo, kto zwróci mi uwagę i powie, że ten płaszcz trzeba koniecznie oddać do pralni, albo że należy otrzepać kołnierz marynarki z łuszczącej się skóry. Boję się też, że może mnie zabraknąć przy starości moich najbliższych i to oni będą musieli znosić pełen wzgardy i obrzydzenia wzrok innych: w sklepie, w przychodni, w szpitalu.

Robert Majewski

Pierwotnie felieton ukazał się 28 lutego 2019 roku na łamach Gazety Wyborczej Płock