„Czy jest coś, co jeszcze może mnie w życiu zaskoczyć? Ludzkie okrucieństwo? Nie, moja znajomość ludzkiego okrucieństwa osiągnęła doskonałość. Ludzkie dobro? Nie, spotkałem wystarczająco wielu dobrych ludzi, by wierzyć w człowieka. Piękno bezkresnych przestrzeni widzianych z górskiego szczytu, wiele warstw krajobrazu, góra za górą, rozmaite odcienie niebieskiego na niebieskim? Niekończące się czarne piaski i blask lodowca na wschodzie, kontury tysiącletniego snu, poruszające się z wolna niczym pleksi? Znam to. Czy jest coś, czego chciałbym jeszcze spróbować?”.
Główny bohater tej książki autorstwa Auður Avy Ólafsdóttir (wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie w 2020 roku) na to pytanie ma odpowiedź: samobójstwo. Choć niezły z niego majestrkowicz, nie potrafi naprawić pewnych rzeczy w swoim życiu. Podczas przygotowań do obranego celu z Czytelniczką i Czytelnikiem dzieli się tym, co działo się i dzieje u niego. Pozwala poznać swoją mamę, żonę, córkę, znajomego, zapiski z dziennika, który prowadził. Ale droga do zabicia się od początku nie jest prosta.
Nie jest, bo gdy spotyka dziewczynę, myśli, że gdyby oboje porównali swoje blizny, okaleczone ciała i „policzyli, ile ran zaszyto nam od szyi w dół” – wyszłoby, że jego „zadrapania są drobne, śmieszne”. Kiedy uświadamia sobie, że jeszcze istnieje i jednak stara się zrozumieć, dlaczego. Gdy przypomina sobie słowa własnej mamy: „Zamiast zrezygnować z istnienia, zrezygnuj z siebie i stań się kimś innym”.
O wszystkim mogą zdecydować drobiazgi, właśnie z nich utkana jest powieść Islandki z Reykjaviku. Jak w tej scenie: „Zdarza się także, że podnoszę wzrok i zauważam, że ona patrzy na mnie w lustrze, a ja patrzę na nią, jak na mnie patrzy. Kiedy kieruję na nią spojrzenie, odwraca oczy. Albo chce coś powiedzieć, ale nagle milknie w połowie zdania”. Sekunda, mrugnięcie okiem, coś z pozoru banalnego, a jednak mogącego mieć wpływ.
Również wątek wojny jest tutaj ukazany nie w formie walki, plam krwi, gwałtów. Zamiast tego są, równie wymowne, ślady po kulach w ścianie, prośba o nieporuszanie pewnych tematów z grupą kobiet. I słowa, które przywodzą na myśl na przykład krajobraz po bratobójczej rzezi z udziałem Hutu i Tutsi w Rwandzie: „Jedyny sposób, żeby przetrwać, to udawać, że żyje się normalnym życiem. Udawać, że wszystko w porządku. Udawać, że nie widzi się spustoszenia”. Ludzie lubią myśleć i działać różnymi kolorami; raz czernią i czerwienią, innym razem błękitem i słonecznym żółtym. W tym samym porcie, na zielonym szumiącym oceanie, po jednej stronie mola mogą stać łodzie do polowania na wieloryby, a po drugiej łodzie do ich podglądania.
W tym wszystkim chyba warto, by ktoś pamiętał o tobie i o mnie.
„Dochodzi do tego, że z czarnej i czerwonej kredki zostają tylko niewielkie ogryzki, potem tyle, co za paznokciem, aż wreszcie się kończą. Nie ma zatem innego wyboru, jak rozszerzyć paletę. Chłopiec bierze nową kartkę, wyrzuca wszystkie kredki na biurko i przygląda się kolorom; szuka właściwiej barwy. Najpierw wybiera niebieski i rysuje niewielkie kółko. Stoimy obok siebie, matka i mężczyzna z wiertarką, i obserwujemy narodziny nowego świata”.
P.S. Justyna Sobolewska uświadamia często, że warto podkreślać ważną i trudną pracę tłumaczek i tłumaczy. Przypomina też o tym na przykład zdanie „Tłumaczka też autorka” na krzykliwym różowym tle, którym na Facebooku wita się Karolina Drozdowska, tłumaczka rodem z Gdyni. Staram się o tym pamiętać, wobec tego informuję, że za przekład powieści Blizna na język polski odpowiada Jacek Godek.
Rafał Kowalski
Auður Avy Ólafsdóttir, Blizna, Wydawnictwo Poznańskie 2021, s. 216