Litwini kupili ćwierć miliona egzemplarzy książki Silva rerum Kristiny Sabaliauskaite. To niewiarygodne, zważywszy, że ten kraj zamieszkuje zaledwie 3 miliony obywateli. Chcąc powtórzyć w Polsce sukces tej tetralogii, wszystkie cztery części powinny sprzedać się w nakładzie 3,5 miliona egzemplarzy. Marzenie ściętej głowy, chociaż i tak jest nieźle. Nad Wisłą sprzedano dotychczas 100 tys. książek Litwinki. Ale będzie lepiej – na rynku są dostępne dwa kolejne tomy.

Tym, którzy czytają o czteroksięgu po raz pierwszy, należy się wyjaśnienie. Silva rerum jest wyrafinowaną powieścią historyczną, nawiązującą w swej literackiej formie do epoki, o której opowiada – do baroku. Głównymi bohaterami pierwszego tomu są Kazimierz i Urszula Narwojszowie, bliźniacze rodzeństwo dorastające w Milkontach – szlacheckim majątku położonym niedaleko Wilna. Pełna zwrotów akcja powieści rozgrywa w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów – epoce prawie nieobecnej we współczesnej polskiej literaturze pięknej. Sabaliauskaite kreśli nie tylko pełnokrwiste i wiarygodne portrety książkowych bohaterów, ale i rysuje fascynujący obraz Wilna – miasta tyleż polskiego co europejskiego, które niczym Feniks z popiołów co rusz musi podnosić się z gruzów. W pierwszym tomie tłem akcji jest rosyjsko-kozacki najazd na Wilno i towarzysząca mu zaraza.

Drugi tom „Silvy rerum” przenosi nas w czasy wojny północnej i epidemii dżumy z 1710 r. Dokładniej rzecz ujmując, opowieść rozpoczyna się wtedy, gdy większość autorów (dla których akcja jest najważniejsza) zakończyłaby swoje książki: Rzeczpospolita podnosi się po najeździe szwedzkim. Tłem znowu jest Wilno powstające z kolan po kolejnym ciosie.

Autorka, konstruując akcję, skupia się na odchodzeniu starych i pojawianiu się nowych pokoleń. Dla niej od pojedynczych losów bohaterów ważniejsza wydaje się ciągłość kultury. Dlatego też biorąc do ręki drugi tom, nie trzeba koniecznie znać pierwszego. Każda z części stanowi osobną historię, rozgrywającą się w innym czasie, której bohaterami są inne postaci. Pierwszy tom opowiada o nastolatkach, drugi o 20- i 30-latkach, trzeci o mężczyźnie w wieku średnim, a czwarty o starości.

Język literacki Sabaliauskaite jest zachwycający. To proza wysmakowana i intensywna. Długie, pozbawione dialogów i wielokrotnie złożone zdania dobrze łączą się z humorem, ironią i zaskakującymi pointami. Autorka wypełnia narrację językiem potocznym i dosadnym, co świetnie rekompensuje dość powolną narrację i brak dialogów.

Jak widać, Sabaliauskaite, przystępując do pracy nad czteroksięgiem, stworzyła koncepcję przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach. Pomimo to jej książki nie są ani pretensjonalne, ani przeładowanie intelektualnie. Znakomicie opowiedziane, wciągające i realistyczne ludzkie historie służą autorce do zabrania głosu w debacie o przeszłości i pamięci w stosunkach polsko-litewskich. Powieść można czytać jako szczegółowo opowiedziane dzieje kultury Rzeczypospolitej w epoce nieuchronnie nadciągającego schyłku.

„Silva rerum” jest też przypomnieniem dziedzictwa Wilna – miasta będącego zarazem matką, ojcem i dzieckiem tej części Europy. Pięknie podsumował to kiedyś Tomas Venclova: w każdym języku Wilno ma inny rodzaj gramatyczny: po litewsku „ten” Vilnius – jak ojciec, w jidysz „ta” Vilne – niczym matka, a po polsku „to” Wilno – niczym dziecko.

Sabaliauskaite przywraca swoją powieścią pamięć miastu i całej Europie Środkowej. Należy to robić wszędzie tam, gdzie historia zniszczyła całe społeczności i pozostawiła nowym mieszkańcom jedynie puste mury. Po długiej niepamięci autorka restytuuje ślady życia dawnych pokoleń. Gdańsk ma swego Grassa, Koszyce – Máraiego, a Wilno – Sabaliauskaite.

Czytając tę powieść, cieszę się jeszcze z jednego powodu – „Silva rerum” to inteligentny pstryczek w nos dla siermiężnej współczesnej polityki historycznej obojga narodów.

Kristina Sabaliauskaite, Silva rerum, Wydawnictwo Literackie, 2015, s. 400