Z dzieciństwa chyba najbardziej brakuje mi ciszy. Im większa panowała nad światem, tym każdy docierający dźwięk miał większą władzę nad ludźmi i był jedynym słuchanym wspólnie przez całe wioski. Przez wiele lat to dźwięk dzwonu dzielił mój dzień na dwie części. W południe, po pierwszym uderzeniu dzwonu babcia klękała na „Anioł Pański”. Ja razem z nią.
Odgłos dzwonu, rozlegający się w ciszy wiejskiego dnia, miał dla ludzi pierwszorzędne znaczenie. Był nie tylko najbardziej podniosłym dźwiękiem – jeśli nawoływał do modlitwy, ale określał rytm ich życia i porę dnia. W mojej wsi pierwszy i jedyny był dzwon na sekstę (południe). Nie dzwonili – tak jak w innych parafiach – na nonę (trzecią po południu) i na nieszpory albo kompletę – przed udaniem się na spoczynek. Nie dzwonili, bo kościelnym była kościelna, a ta miała swój dom do obrobienia i nie w głowie jej było biegać trzy razy dziennie pod dzwonnicę i ciągnąć na sznury.
Ale jak już przybiegła, to aż miło było patrzeć jak ta drobna kobieta, w kiecce do ziemi, stawała w rozkroku, chwytała za grube liny i zaczynała swój balet. Rozbujać kilkusetkilogramowego kolosa nie jest proste. Pozwoliła mi, malcowi, kiedyś spróbować. Nie dałem rady. Nie dawałem rady jeszcze długo później, a ona – jak już rozbujała – fruwała, uwieszona na sznurze, w górę i w dół jak anielica w szarej sukience.
Dzwon, choć zawsze ten sam, w moich uszach za każdym razem brzmiał inaczej. Radośnie na „Anioł Pański”, dostojnie w czasie procesji w Boże Ciało, z trwogą gdy wzywał do pożaru, ze smutkiem gdy odprowadzał zmarłego na cmentarz. Pogrzebowy głos dzwonu oznajmiał ludziom, nawet nie biorącym udziału w ceremonii pogrzebowej, że ktoś z ich wspólnoty odchodzi na zawsze. On odszedł, my jeszcze tu jesteśmy, aż przyjdzie nasza kolej.
Dziś wszystko to należy już do przeszłości. Co prawda dzwony u nas biją trzy razy dziennie – w południe, o trzeciej i o dziewiątej – ale porusza już nimi prąd elektryczny. Wyobrażam sobie szczęście ministrantów, jeśli mechanizm zawiedzie i znowu mogą pofruwać na sznurze od dzwonu.
Dźwięk dzwonów ma coraz mniejszy związek z symboliką chrześcijańską. Nawet nie jest traktowany jako dźwiękowa relikwia, najczęściej traktowany jest nijak, albo jak przeszkadzający w codziennym życiu element otoczenia. Dzieję się tak dlatego, że wypędziliśmy ciszę z każdego zakamarka naszego życia. Nie mamy gdzie się wyciszyć, duchowo zregenerować. W mieście hałas przyprawiający o szaleństwo, wieś to już nie ta sama wieś, ciche sklepienia kościołów i bibliotek straciły dla ludzi swój powab. Powietrze kiedyś należące do dzwonów zostało zagrabione przez silniki i coraz głośniejszy szum tła naszego życia.
A kiedy ich dźwięk zdoła przebić się do ludzkich uszu, coraz częściej wzbudza konsternację i agresję. Kościelne dzwony trafiają do sądu za zakłócanie ciszy. Powstała nawet strona internetowa „poświęcona problemowi terroryzowania obywateli przez hałas kościelnych dzwonów”, zatytułowana „Hałas dzwonów kościelnych”. I tak o to wystarczyło pół wieku i dźwięk stał się hałasem.