„W ciemnej głębi swojego milczenia Szira powtarzała sobie jeszcze jedną prawdę, bluźnierczą, że ciało tęskni jeszcze bardziej niż duch i prawdziwym narodem wybranym, liczniejszym niż gwiazdy w bezksiężycową noc, choć pewnie nie zawsze szczęśliwym, są ci, co mogą tę tęsknotę zaspokoić”.
W tym miasteczku na Podolu w początkach dwudziestego wieku cykl życia pozornie wyznaczają święta z purimowym pijaństwem i chanukowymi światłami, Psalmy recytowane na głos i w myślach, nurzanie się w zawartości ksiąg o egzotycznie brzmiących nazwach.
Pozornie, bo prawdziwa świętość bywa tu ukryta pod słowami. Zwyczajna, niekiedy kaleka i omylna, więc tym bardziej prawdziwa. „Dzieła mistyków, opowieści Zoharu, komentarze Gemary nie były głębsze niż kabała codziennego życia” – dochodzi do wniosku osoba, która przeczytała mnóstwo mądrych tomów, a jednak nie umiała zatrzymać przy sobie najbliższych sobie osób.
Prawdziwa świętość może być obecna w zwątpieniu. Również w pragnieniu kobiety, córki człowieka mądrego i szanowanego, która „zostawała w mroku nocy z ciałem bolącym od tęsknoty, z rękoma wciśniętymi między uda i krzykiem zduszonym poduszką. Zostawała sama, zatrzaśnięta między pragnieniem a żalem”. W szukaniu demonów nienawiści w ludziach, a nie w porywistym wietrze. W czasem gniewnych modlitwach o uzdrowienie. W nieporadnym uczeniu się swoich ciał podczas pierwszej miłosnej nocy. W poznawaniu w pokorze trudnej prawdy, że świętość nie musi być piękna, może być pokraczna. Zaś Boże znaki można odnajdywać niekoniecznie w świętym słowie pisanym, lecz na przykład w „mowie nieba, deszczu i słońca, ziarna i kłosa, pąka i owocu”.
Stąd, koniec końców, najważniejszym katalizatorem pewnych wydarzeń w „Golemie” okażą się nie dusza i hipnotycznie odmawiane modlitwy – lecz rozpacz, złość, „słuszny gniew przeciw cierpieniu”. I miłość do drugiego człowieka na najwyższym poziomie, bo zdolna do największego poświęcenia.
Maciej Płaza, by opowiedzieć o tej zwyczajnej świętości, umie lepić ciekawe zdania, na ten przykład: „Jak mówić o blasku pośród gnuśnej szarugi, jak szukać iskier, gdy wokół chlupie błoto, jak zakreślić mową i myślą tak szeroki krąg, by objął całość spraw ziemskich i boskich, gdy na co dzień widzi się ten sam horyzont podolskich wzgórz, jak mówić o naprawie misternej świata, gdy trzeba reperować skrzypiące drzwi, dymiący piec, rozchwierutane okna, chwiejący się stół, jak kierować myśli ku Wiekuistemu, gdy trzeba myśleć o tym, co dać dzieciom na kolację (…)”. Życie, po prostu.
Umie też lepić postacie interesujące, bo niejednoznaczne ze swoją siłą i słabościami; nie wiadomo, jak się zachowają w poszczególnych sytuacjach. Dlatego są sobie równe. W takim samym stopniu samotnym może być pieniacz o morderczych instynktach; szpetny przybysz znikąd; uczony w piśmie – który staje się kimś, kto już tylko słuchał „kołatków cykających w belkach powały, nasłuchiwał gadania miasteczka dobiegającego z ulicy, krzątaniny na targu, nawoływań szamesa, bicia dzwonów w kościele i w cerkwi, pokrzykiwań dzieciaków, stukotu kopyt, turkotu furmanek, łoskotu blaszanek wiezionych po bruku, całego tego ględzenia codziennego życia (…)”. Wobec tego rzecz się dzieje w miasteczku na Podolu w początku dwudziestego wieku, ale równie dobrze może rozgrywać się wszędzie i w każdym czasie. Również poza słowami w tej książce.
„Mylili się ci, co sądzili, że znają odpowiedź”.
Maciej Płaza, Golem, Wydawnictwo W.A.B., 2021, s. 320