Matka puszcza klamkę, podchodzi i siada obok mnie na łóżku. Bierze mnie za rękę. Minie dużo czasu, zanim umrzesz. Oddycham szybko, połykając słowa. Jak. To. Będzie. Gdy. Nie. Będę. Żyć? To będzie tak samo jak kiedyś, zanim się urodziłaś. Nie wiedziałaś, że cię nie ma. Nie było cię, po prostu. Rozumiesz? Kiwam głową. Pociągam nosem. I nie będzie mnie boleć? Nie, mówi ona, podnosząc kołdrę. Nie martw się, nic nie będziesz czuć. A teraz kładź się i śpij. Dobranoc.
To jedna z sytuacji, które w debiutanckiej powieści autorstwa Wiktoria Bieżuńska (wydanej przez Wydawnictwo Cyranka) są wyjątkowe cenne. Pragnienie czułości i wysłuchania rozpycha się tam w natłoku obojętności i okrucieństwa słowno-fizycznego. Autorka oddaje głos przede wszystkim osobie niedorosłej, która dopiero wchodzi w świat, więc pragnie jeszcze bardziej. Mocniej od na przykład dorosłych, sfrustrowanych, że coś im się w przeszłości nie udało i że to już na pewno koniec.
Nie wiadomo, w jakim mieście jesteśmy, co treść tej książki czyni bardziej uniwersalną. Owszem, gdańszczanka wzrok Czytelniczki/Czytelnika kieruje na przykład na obraz Pana Jezusa ze spuszczonym wzrokiem. U dołu malowidła są czarne litery jak „miecze i sztylety”, pada słowo „poniemieckie”. Ważniejsze wydaje się jednak, co dzieje się między bohaterami –
rzeczy takie, że faktycznie można spojrzeć pod nogi, z zasmucenia i zawstydzenia.
Dziecko bywa tu piłką w emocjonalnym ping-pongu dorosłych, którzy odreagowują tak swoje frustracje. Autorka nie daje łatwych odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje. Kiedy jedna z babć dziewczynki opowiada jej o swoim synu, że miał świetne wyniki w szkole, wspaniale rysował, wróżono mu liceum, ale poszedł do zawodówki – on wyraźnie zdenerwowany krzyczy: „Daj spokój, mamo! Schowaj to! Już lepiej te ziemniaki wstawiaj!”. Babcia opowiada wnuczce o swojej wielkiej biedzie w przeszłości, wyjściu za mąż w wieku siedemnastu lat, śmierci swojego syna niedługo po jego chrzcinach. Dorosłej kobiecie w dzieciństwie umarł ukochany pies („Ach, jak Krysia płakała, mówię ci! Płakała za tym niedobrym psem, taka była”)… To wszystko nie musi, lecz może mieć wpływ na to, co dzieje się w dorosłym życiu. Co oczywiście nie usprawiedliwia pewnych reakcji choćby wobec dziecka.
Ono ma swoje myśli, pragnienia, przemyślenia. W tak zwanych sytuacjach codziennych; przy obiedzie, po przyjściu ze szkoły, przed zaśnięciem. Coś mówi już choćby taka „zwyczajna” sytuacja: „Odkręcam niebieski kurek. Podchodzę bliżej kranu, żeby schłodzić stopy. Lubię puszczać gorącą, a potem zimną. Lubię wynagradzać ból, lubię sprawiać sobie ulgę”. A już na pewno ta: „Nie czuję nóg, które kopią w ścianę, walą piętami o podłogę, ręki miętolącej koc, ryjącej paznokciem w blacie biurka, ale słyszę skrobanie, wyraźne, tuż za uchem: brak, brak, brak, słyszę, jak rośnie dziura, jak mnie pożera”.
W tym wszystkim widać chęć Autorki do pisania językiem plastycznym, dotykalnym, pobudzającym myślenie. Dlatego bohaterowie siorbią miąższ „aż do zielonych, gorzkawych skórek”, a sok leci im „po brodzie i dłoniach, kapie na taborety i dalej na podłogę”. Czas potrafi upływać „tym powolnym schnięciem, bezszelestnym i niedostrzegalnym jak wyrastanie roślin z ziemi”. Ubranie moczy się w miskach „poskręcane jak wodne potwory z ciemnoszarych jezior”. Zaś dziecko przestaje wyławiać słowa kłócących się dorosłych; ich głosy stają się „zupą, mieszają się i bulgoczą, coraz ciszej, aż milkną zupełnie, jakby ktoś skręcił gaz”. Ma już dosyć stania w rzece ich gadania, co jednak proste nie jest.
Wygląda na to, że jeśli nie chce się dopuścić, by dziecko – niczym w upiornej sztafecie – stawało się nieczułe, by nie musiało powiedzieć: „Nie potrafię jej objąć” albo „Moje ciało okazuje się obce także dla mnie i kpi ze mnie”… Może nie warto mieć długo opuszczonego wzroku, jak Jezus na wspomnianym obrazie. Zamiast tego może warto wzrok podnieść i spojrzeć odważnie, zanim będzie za późno.
Gdy czytam, połykam cudze głosy. Jestem jak studnia, w której po drodze giną postaci i wątki, ale zostają dźwięki – odarte z treści echa innej mowy. Budzą się, gdy idę, gdy w myślach opowiadam własne historie, ciągną się obok jak mur lub płot, rozbłyskują jak mysz w trawie, chwilę biegną przy mnie i znikają, wraz z końcem krawężnika.
Rafał Kowalski © 2023
P.S. Wiktoria Bieżuńska będzie gościnią spotkania autorskiego, które Renata Jaskulska poprowadzi z nią w Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki im. Themersonów 9 marca o 18:00.
Wiktoria Bieżuńska, Przechodząc przez próg, zagwiżdżę, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2023, s. 125