„Wyjaśniłam, że to mapa baryczna Hebrydów. Poprosiłam, by wytatuował mi ją na dłoni. Wszystko jedno gdzie. Odparł: >>Spoko<<, po czym wziął mnie za rękę i przesunął kciukiem po siateczce bruzdek na mojej czterdziestoletniej skórze. (…) Prawie cały czas szaleją tam cyklony, potężne sztormy i huragany, tak nieprzewidywalne i niszczycielskie, że jak podejrzewam, nie sposób prowadzić tam normalnego życia. Właśnie tak się czuję”.

Rysunek na okładce tej powieści (wydanej przez Wydawnictwo Znak, przetłumaczonej przez Mateusza Borowskiego) i jej tytuł sugerować mogą, że jednym z ważniejszych motywów w Smutku i rozkoszy jest choroba. Tak jest, choć najważniejsza nie wydaje się tu nawet nazwa bólu. Czytelniczkę/Czytelnika może nawet zastanawiać, kto tu jest bardziej chory.

Dla kogoś chorować może wujek głównej bohaterki, który przy stole potrafi zapytać młodego chłopca o jego pochodzenie etniczne i nie widzi w tym nic złego. Może matka nadużywająca alkoholu z sumieniem „zabraniającym” jej na przykład wychowywania córek – gdyż odrywa ją to od pracy artystycznej z surowcami wtórnymi. Mąż przy sushi unosi kieliszek i mówi „kobieta idealna” na wieść, że jego żona nie chce mieć dzieci. Ciotka lubi sugerować głośno, że gdyby nie jej wsparcie finansowe, rodzina jej siostry niczego by nie osiągnęła.

Postacie bywają niejednoznaczne, przez co bliższe są prawdziwego życia. Ta sama ciotka poświęciła swoją przyszłość, by opiekować się siostrą w trudnej sytuacji rodzinnej. Ojciec wydaje się niezaradny („– Dlaczego zawsze wracałeś? Ojciec wzruszył ramionami. – Niestety ją kochałem”), ale to on „nachylił się, żeby zapiąć mi pas, a w drodze do domu na każdym skrzyżowaniu wyciągał rękę i ściskał moją dłoń”. Stara się nie pozwolić córce opaść na dno czarnego oceanu. Podobnie jak mąż – niekiedy kreuje się na bohatera-cierpiętnika, ale ma też dużą cierpliwość wobec trudnego do przewidzenia zachowania żony („Kiedy mijając go, szturchnęłam go łokciem, przeprosił mnie, a wtedy przepełniła mnie pogarda dla kogoś tak uprzejmego, posłusznego i oderwanego od rzeczywistości”).

Matka zaś przypomina sobie, co to znaczy potrząsnąć swoją córką we właściwy sposób ze słowami: „Kto musi. Wydaje ci się, że tylko tobie przytrafiło się coś strasznego. Wczoraj to zobaczyłam. Przydarzyła ci się tragedia, więc ty jedna cierpisz. Tymczasem – dodała: >>moja droga” – sprawa dotyczy nas wszystkich. Nie widzisz tego? Nawet wczoraj nie zauważyłaś? To tragedia całej rodziny<<”.

Pojęcie „tragedia” jest względne; dla każdego może oznaczać coś innego i miksować się z radością. Jak w przypadku siostry głównej bohaterki, która urodziła dziecko, potem nieplanowanie kolejne; chce odejść od swojego męża i zarazem nie chce… („Jest wręcz gorzej, bo jako matka uświadamiasz sobie, że każde dziecko jeszcze niedawno było niemowlakiem, a jak można krzyczeć na niemowlaka? Potem wydzierasz się na swoje, przez co wychodzisz na zołzę. Gdy jeszcze nie masz dzieci, możesz się łudzić, że jesteś dobra, dlatego później skrycie żywisz do nich urazę, bo przez nie uświadomiłaś sobie, jakim jesteś potworem”).

W pewnych sytuacjach lepiej nie być samej/samemu. Jak wtedy, kiedy nie umie się wyjaśnić, dlaczego nie potrafi się wybrać emocji. Gdy mało skutecznie szuka się odpowiedzi w książkach na pytanie, kim się stać i czego chcieć. Kiedy człowiek czuje się, jakby stał nieruchomo i nagle spadł ze schodów – ale nie wiedział, kto go zepchnął, bo nikogo za sobą nie widzi. Albo wchodząc do metra zobaczył błękitne niebo, a wyszedł podczas ulewy. Kiedy uważa się za kogoś, komu niezbyt dobrze idzie udawanie człowieka…

Dlatego ta książka Meg Mason, niewolna również od ciekawych zabiegów językowych (przykładowo: „W niektóre weekendy jeździłam z Patrickiem na działkę, zastrzegając jednak, że nie zamierzam mu pomagać. – Żeby potem nie pisali: >>Zginęła, robiąc to, co on kochał<<”; „Postawił przede mną kubek. Wyciągnął torebkę, bo wiedział, że w przeciwnym razie będzie to wyglądało tak, jakbym próbowała napić się z Gangesu, omijając śmieci unoszące się na powierzchni”; „Czy mogłabyś nie posługiwać się terminami, których nie rozumiem, bo w tej chwili mój mózg zamienił się w gruby plik nawilżanych chusteczek?”; „>>Nostalgia<< to cierpienie wywołane niezaspokojonym pragnieniem powrotu. – Nawet jeśli, dodał, dom, za którym tęsknimy, nigdy nie istniał”) – zdaje się sugerować, że czasem potrzeba niewiele, by spróbować pomóc. Na przykład wziąć cierpiącą siostrę nad londyński staw (lub nad jakiś inny) i wskoczyć razem z nią do wody w samych majtkach.

Nie zawsze, ale czasem wystarczy coś prostego.

„Od tamtej pory spędzałam tam każdy dzień. Po jakimś czasie już nie kładłam się na kanapie, tylko siadałam i wyglądałam przez okno. Pewnego razu między poduchami siedziska znalazłam długopis, a kiedy ojciec zauważył, że bezwiednie rysuję sobie po przedramieniu, wstał i podszedł z kartką i słownikiem. Przysiadł obok mnie, wzdłuż lewego marginesu napisał kolejne litery alfabetu i poprosił, żebym ułożyła historyjkę w jednym zdaniu, wykorzystując każdą literę. Dodał, że słownik ma mnie jedynie zmotywować, i wrócił za biurko”.

Rafał Kowalski

Meg Mason, Smutek i rozkosz, Wydawnictwo Znak 2022, s. 384