42 lata temu zmarł śmiercią samobójczą Edward Jerzy Stachura – legenda, idol, mit. Dla wielu był pisarzem pokoleniowym i miał rzesze wyznawców. Z piszącym te słowa włącznie.

Prawdę mówiąc, określenie „pisarz” nie oddaje w pełni jego literackiej aktywności. Dla mnie był przede wszystkim poetą, a dopiero potem pisarzem. Poezja była jego głównym polem twórczości. Zaczął od niej i poezją zakończył swój literacki żywot. Ostatnim utworem, który napisał, był przejmujący pożegnalny poemat „List do pozostałych”.

Sam też czuł się głównie poetą. Poezja określała jego postrzeganie świata. Uważał, że przenika ona wszystko, że „wszystko jest poezją i każdy jest poetą”. Była również motorem napędowym jego prozy.

W „byciu poetą” nie chodziło Stachurze, by czynić z życia sztukę i trwać w iluzji. Chodziło o przekonanie, że ludzie są wiecznie ciekawi świata, że każdy rodzi się artystą, tyle że pragmatyczny świat tę potencję w ludziach zabija.

Choć on sam uważał się za poetę i my – jego wyznawcy – za takiego go uważaliśmy, to jednak powieści – Cała jaskrawość i Siekierezada albo lato leśnych ludzi – przyniosły Stachurze największą sławę. Twórczość prozatorska Steda to nie tylko nasz polski „realizm magiczny” i chwytająca za gardło proza poetycka, ale przede wszystkim emanacja osobistej wolności, która przejawia się w podróżowaniu, w podejmowaniu sezonowej pracy fizycznej, w byciu wolnym duchem, jeśli nie da się być wolnym ciałem.

Wyznawcy Stachury najbardziej kochali go za „życie w natchnieniu”, które wręcz graniczyło z religijnym (raczej buddyjskim) oświeceniem i przebudzeniem duchowym. Był bohaterem naszej wyobraźni, rodzajem naiwnego „franciszkanina”, włóczęgą bez celu, dobrym duchem, z którym można „pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko”. I choć nie był hipisem, ze swoim pisarstwem wpasował się idealnie w ducha kultury przełomu lat 60. i 70.

Najgorętszych wyznawców znalazł Stachura wśród czytelników mających dzisiaj 40-60 lat. Późniejsze pokolenia już nie miały go tak głęboko „pod skórą”. Dla nich to twórca niszowy, nieco zapomniany, niedzisiejszy. Jeśli funkcjonuje w zbiorowej pamięci, to jedynie jako patron poezji śpiewanej jako gatunku literacko-muzycznego.

Szkoda, bo przecież Siekierezada, Cała jaskrawość, wiele z jego wierszy i piosenek to dzieła najwyższej miary, oryginalne i nie do podrobienia. Dziś nikt już tak nie pisze.

Na szczęście są jeszcze wydawnictwa, które próbują ocalić pamięć Steda. Do takich należą Iskry, których staraniem niedawno ukazał się pokaźny tom przypominający całe spektrum jego twórczości: od opowiadań, przez poezję i eseje, aż po powieść (Cała jaskrawość).

Jak dziś, po latach, na chłodno, odbieram lekturę dzieł Stachury? Właściwie tak samo jak w młodości. To wciąż dobry pisarz, nie był efemerydą i nie był gwiazdą, która wypaliła się w swoim pokoleniu. To autor prozy mięsistej i poezji, która potrafi zagrać na najbardziej intymnych strunach emocji.

Dla kogo jest więc tom Cała jaskrawość i inne utwory? Dla starszych, żeby sobie przypomnieli albo nadrobili zaległości, i dla młodszych, żeby dowiedzieli się, dlaczego ten „wiecznie młody Stachura” (jak we wstępie nazywa go Jakub Beczek) fascynował, zmuszał do dyskusji i prowokował ich rodziców.

Chciałbym wierzyć, że jeszcze wróci jakaś moda na Stachurę. Cała jaskrawość i inne utwory może w tym wydatnie pomóc.

Robert Majewski

Tekst pierwotnie ukazał 10 października 2021 r. się na łamach Gazety Wyborczej Płock.

***

Edward Stachura, Cała jaskrawość i inne utwory, wybór i opracowanie Monika Stachura i Jakub Beczek, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2021, str. 881.