Od wielu dni słońce wstaje później niż ja. Jeszcze do niedawna martwiła mnie ta dziwna bezsenność. W końcu pomyślałem sobie, że dobrze jest mieć coś stałego na świecie, coś, czego można się chwycić. Na przykład takiej porannej bezsenności.
Jeśli mówię przez tych kilka godzin, które zostają do świtu, to jedynie do siebie. W głowie. To, co się gada głośno do innych, jest często głupie i banalne i może być przyczyną kłopotów. Myśli najlepiej zostawić dla samego siebie, bo jeśli coś mamy na zawsze – i czego nam nikt nie zabierze – to wolność milczenia. Za dużo mówimy, za mało milczymy.
Kilka dni temu zmarł mój daleki znajomy. Dla potrzeb felietonu nazwijmy go panem Henrykiem. Nie warto ujawniać prawdziwego imienia, bo na wsi ludzie wścibskich nie lubią. Najlżejszą karą za zbyt długi język jest ostracyzm, co doskonale ilustruje hasło wymalowane białą farbą na przystanku autobusowym: „Pan Bóg wybacza, wieś nigdy!”.
Zresztą w tym przypadku nie chodzi o pana Henia, a raczej o jego historię. A ta zaczęła się pięćdziesiąt lat temu.
Pan Henio lubił sobie tęgo popić. Robił to w zasadzie bez przerwy. Najpierw robił tak, żeby nikt tego nie widział, potem było mu już wszystko jedno. Najgorzej było latem, a pan Henio był kombajnistą. Jeździł na pole, a przy takiej robocie trzeba pić, bo kurz zatyka gardło. Jadącego kombajnem pana Henia nie był w stanie wyprzedzić żaden samochód, nawet najszybszy, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy pan Henio skręci.
Kiedy pracował sam, myślał, że zwariuje. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzył pracy w samotności. Dlatego w piciu pomagali mu inni. Milicja próbowała zabierać panu Heniowi prawo jazdy, ale zrobiła to tylko raz, potem już nie było czego zabierać. Rodzina była bezsilna. Zamykała go w domu na noc, a potem i w ciągu dnia. Bezskutecznie.
I tu się zaczyna moja i pana Henryka w pewnym sensie wspólna historia. Zacząłem go spotykać w połowie lat 80. ubiegłego wieku w kościele na różańcu. Byłem wtedy ministrantem. Pan Henio zaglądał po modlitwie do zakrystii i gadał sobie z księdzem. Mówił, że w końcu pomyślał o Bogu. Pomyślał, że Pan Bóg pijanymi opiekuje się mniej niż innymi, bo pijanym często zdarzają się przygody, z których wracają dużo bardziej poobijani niż pozostali. Dzieje się tak pewnie dlatego, że Pan Bóg ma coraz mniejszą głowę do kłopotów.
Pan Henryk postanowił więc wytrwale i w milczeniu opowiadać Panu Bogu o swoich przygodach. Wiedział, że upłynie mu na tych opowieściach reszta życia, bo Pan Bóg nie papla i zanim coś powie, dwa razy się zastanowi. Opowieści pana Henia i milczenie Boga okazały się silniejsze niż nałóg.
Robert Majewski
Pierwotnie tekst ukazał się 18 października 2020 na łamach Gazety Wyborczej Płock.
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Ciekawy ten pan Henio bo pijak, a jednocześnie starał się być dobry. Moim zdaniem Pan Bóg jest tak miłosierny, że na końcu wszystkie grzechy Heniowi wybaczył.
PolubieniePolubione przez 1 osoba