Czytam „Księgę niepokoju” i czuję spokój. Jeszcze do niedawna było inaczej. Bieg czasu bolał. Z mniejszą lub większą przykrością rozstawałem się z wydarzeniami, książkami, koncertami. W przecież to kim byłem, gdzie byłem i co robiłem, nigdy już nie wróci. Wolność to możliwość izolacji. Oczywiście nie tej covidowej. To nadal mnie porusza.
Wszystko zaczęło dobrych kilka lat temu. Jesienią. Byłem na jakiejś konferencji. Dzień wstał szary i tak cichy, że dało się usłyszeć cudze myśli. Obok mnie, w hotelowej restauracji, jadło śniadanie dwoje starszych ludzi. Też byli uczestnikami konferencji. Widziałem ich dzień wcześniej. Byli dość aktywni i nawet mądrze mówili o wyzwaniach, jakie w najbliższych latach stoją przed polską szkołą. Byli parą.
Tego dnia usiedli tuz przy oknie. Wiatr delikatnie mierzwił jej siwe włosy. Nie odzywali się do siebie. Odniosłem wrażenie, że już nie muszą, że wszystko co ważne zdążyli już sobie powiedzieć. Teraz wystarczyła im wspólna cisza – najdoskonalsza rozmowa, jaką tylko znają ludzie, którzy przeżyli ze sobą całe życie.
Oboje patrzyli przez okno na spocone mżawką miasto. Ona myślała, jak się poznali. Było to kilkadziesiąt lat temu. Tez na konferencji. Wtedy jeszcze paliła. Trzymając papierosa, nagle poczuła, jakby przez całe ciało przebiła ją cienka długa igła. Nie bolało. Wręcz przeciwnie. Od stóp do głów przeszyło ją drżenie, gdy ujrzała go idącego korytarzem. Potem spotkali się restauracji. A jeszcze później były następne konferencje, wspólne pokoje hotelowe, śniadania, kolacje i rozmowy aż po świt.
Tego dnia, gdy na nich patrzyłem, dopijali kawę. Mocną, czarną, z jedną kostką cukru. Konferencja już dawno się zaczęła, a oni wciąż siedzieli pod wielkim oknem i patrzyli na szare miasto. Byli tuż przed emeryturą. Nadal pracowali w jakiejś szkole. Poczucie obowiązku wejścia na salę konferencyjną walczyło w nich z potrzebą wolności.
W tym samym momencie oboje pomyśleli, że mogliby się urwać. On położył dłoń na jej ramieniu. Nie spojrzeli na siebie. Ona powiedziała mu w myślach, że nie jest pewna, czy nie powinni zostać. Przecież szkoła zapłaciła za ich pobyt. On powiedział, że jest tego pewny. Za ich oboje.
Szybko wstali i przeszli obok drzwi, zza których ktoś opowiadał o potrzebie ewaluacji pracy szkoły. Przechodząc, pomyśleli, że polska szkoła się bez nich nie rozpadnie, a przynajmniej w ciągu najbliższych kilku godzin. Wzięli okrycia z szatni, wyszli z hotelu i ruszyli w stronę parku. Dziś, przypominając sobie tę historię, czytam „Księgę niepokoju” i słucham płyty „Nevermind” Nirvany. Czytam, słucham i cieszę się, że za kilka lat nadejdzie czas, kiedy i ja nic już nie będę musiał.
Robert Majewski
Ależ pięknie napisane… Szkoda,że ta wolność dana nam będzie tak późno,prawda?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję pięknie 🙂 Prawdę mówiąc, odliczam pozostały mi czas do wolności niczym więzień, stawiający kreski na ścianie. Obyśmy zdążyli…
PolubieniePolubienie