„Grecja wciąż mnie kusiła i ciekawiła, onieśmielała, przestraszała i przyciągała. Była we mnie – co bardzo mnie dziwiło. Była jednocześnie tym dalekim nieznanym krajem, gdzie rosną skarlałe krzaki i gdzie gra dobra muzyka, i jakąś kulką ukrytą w moim brzuchu – albo w mózgu. Czułem ją czasami, jak się czuję przeszkodę w gardle. Była moim własnym ciałem obcym. Jeszcze nie wiedziałem, co z tą greckością zrobić – może połknę kulkę lub ją wypluję raz na zawsze?”.
Słowa Marii Peszek z jej piosenki, by nie oceniać książki po okładce, tym bardziej pasują do tej propozycji od Dionisios Sturis. Pogodna fotografia połączona z tytułem może wywołać skojarzenie z przewodnikiem turystycznym. Dopiero treść uświadamia, że to coś więcej, i to znacznie, łącznie z ciekawym wyjaśnieniem tytułu tej książki. To trochę jak z „Klerem” Wojciecha Smarzowskiego: jego zwiastun wzbudza śmiech, choć sam film jest głównie mądrym dramatem na ważny temat. Co nie znaczy, że zwiastun wprowadza w błąd; nie robi też tego okładka „Zachodu…”.

Bo gdy Autor chce przedstawić rzekę Ewros, pisze: „Szeroka, wartka, kręta i dzika, momentami śmiertelnie niebezpieczna. Jej delta tworzy skomplikowaną siatkę kanałów, pokrętnych cieków, minijezior, nigdy niewysychających kałuż i lagun, dużo tam wirów i ruchomych piasków, piaskowych wysp, podmokłych łąk ze słonoroślami, bagien, a ciut wyżej także żyzne pola i hojnie owocujące sady – przede wszystkim jabłkowe i aroniowe”.

Ale Ewros dla Autora jest też świadkiem wielu dramatów osób próbujących przedostać się z Turcji do Grecji. Tych, którym ten reporterski polsko-grecki Bóg Wina czasem ocala przynajmniej imiona, a to już dużo. Uczłowiecza anonimową masę uchodźców, gdy pisze o Larze, która była dziennikarką w Damaszku; Mohamed studiował w Kabulu matematykę, a Syryjczyk Mohamed prowadził własną praktykę adwokacką: „Wszyscy młodzi, mówiący dobrym angielskim, zmęczeni”.

Podejście do nich Greków ma różne oblicza. Jedni w stosunku do uchodźców są żywą definicją „filoxenii”, greckiej gościnności. Czasem wystarczy ciepły koc, dobre słowo, kanapka, nocleg na jedną noc. Inni przestają myśleć własnym rozumem. Dają się omamiać stereotypom na temat innych ludzi, podrzucanym im przez różnych spryciarzy, że wszelkie kryzysy są przez „obcych” itd. Tezy te podrzucają ci, którzy „celują we wszystko, co jest im obce, co jest ich przeciwieństwem”: „Uważałem Złoty Świt za margines, za społeczno-politycznego potworka, który nie będzie miał szansy pokazać, jak bardzo jest groźny, bo w krytycznym momencie zanihiluje go swą cudowną mocą demokracja, rozprawi się z nim prawo, wywiozą go na taczkach i utopią w morzu ludzie pamiętający dramat hitlerowskiej okupacji. Ale potwór rozdymał się, utył na niepamięci, historycznej niewiedzy, na głupocie, bezradności, nieprzenikliwości, na prostackim rozumieniu wolności słowa, zgroźniał, aż w końcu zaatakował”.

Grecja w tej książce to również matki cierpiące i do końca walczące o sprawiedliwość za krzywdy swoich dzieci. Szwajcarski bankier Jean-Gabriel Eynard, który politycznie i finansowo wspierał Greków w walce o niepodległość – w ten sposób spłacał „dług wdzięczności wszystkich Europejczyków wobec tych, którzy dwadzieścia kilka stuleci wcześniej wylali fundamenty pod europejską cywilizację”. To Szkot Thomas Bruce (siódmy hrabia Engin) oskarżony o bezprawne wywiezienie bezcennych skarbów z Akropolu (Autor świetnie opisuje ten wątek na przykładzie korpusu Posejdona podzielonego na dwie części).

Ojczyzna Platona i Achillesa to też Tanasis, nauczyciel informatyki i współtwórca szkoły dla imigrantów. Czarnoskóry raper Negros Tou Moria z korzeniami w Ghanie. I Mike, młody lekarz z RPA – wolontariusz zawiadujący prowizorycznym szpitalem na kółkach, urządzonym w starym autobusie na Lesbos; zaparkowanym tuż przy plaży, by tym szybciej można było pomagać przybyszom: „Wewnątrz prowizorycznej kliniki widziałem regały pełne leków i lekarskich przyrządów, materiałów opatrunkowych, koców i pampersów”.

A w tym wszystkim Dionisios Sturis i jego tożsamość (ona zdaje się bardziej intrygować innych niż samego zainteresowanego). Jego umiejętne posługiwanie się polszczyzną (zwroty „chryja” i „w kamasze” sąsiadują z takimi ciekawymi zdaniami: „Psaras zamiast dwutlenku węgla wydycha spokój – jest skupiony, wyważony, mówi wolno, nie marnuje słów”; „Z fontanną czy bez, Omonia jest sercem miasta – sercem po zawale, albo po kilku, zmęczonym, schorowanym, z arytmią, ale wciąż tętniącym”). Jego przejmująca relacja z ojcem, zaangażowanie reporterskie i pochwała dla kuchni greckiej („Tamtego lata ciotka piekła ją [prasopitę] co najmniej raz na tydzień. Kroiła na kilkanaście kwadratowych kawałków, przechowywała pod płócienną ścierką i proponowała jako śniadanie lub kolację. Dwa kawałki to porcja szczodra, trzy to rozpusta. Zwykle prosiłem o trzy”).

No i Dionisiosowa myśl, że nigdy nie jest za późno na czynne odróżnienie dobra od zła. Choć zawsze lepiej dzisiaj niż jutro czy pojutrze.

„Boję się, że jak ten obecny kryzys chwilowo przeminie, obudzimy się w jeszcze bardziej skłóconym społeczeństwie, z nowymi, powykręcanymi definicjami najważniejszych słów. Nikt nie będzie wiedział, co znaczy solidarność, wolność wypowiedzi, ani czym naprawdę jest zdrada”.

Rafał Kowalski

Dionisios Sturis, Zachód słońca na Santorini, Wydawnictwo Poznańskie 2021, s. 398