„Nigdy nie widział jeszcze burzy nad morzem. Wie, że pioruny uderzają w drzewa, więc tutaj, na otwartej przestrzeni, jest bezpieczniejszy. Bezpieczniejszy, lecz nie całkiem bezpieczny. To również mu się podoba. Wyobraża sobie, jak leżałby w ulewnym deszczu, wystawiony na szalejące żywioły, a pioruny biłyby w ziemię wokół niego”.
Pieter Bruegel Starszy, mój malarski numer jeden nie jest ulubionym twórcą Autorki. A jednak to ona na wyciągniecie ręki ma Spis ludności w Betlejem i kilka innych obrazów tego niderlandzkiego mistrza. Piszę żartobliwie o tym paradoksie – bo właśnie paradoks jest silną cechą najnowszej powieści płocczanki mieszkającej w Brukseli.
Widać go w podejściu do fotografii jednego z bohaterów Na końcu schodów. W jego pracach światło, zamiast „rozjaśnić obraz i nadać mu przyjemny charakter, tworzy dysonans i stanowi kolejny niepokojący element”. Ma to znaczenie dla rozwoju akcji, w której punktem wyjścia jest utrata pamięci podczas wypadku.
Za paradoks można też uznać odpowiedź bohaterki na pytanie, co czuje, kiedy dzięki jej analizie policji uda się unieszkodliwić groźnego przestępcę: „– Myślę o tym, ilu znajdzie naśladowców. Im bardziej spektakularne odkrycie, tym więcej napiszą o nim gazety. A im więcej napiszą, tym więcej szaleńców będzie chciało zaistnieć w podobny sposób”. Brzmi prawdziwie i smutno. Jak świadomość, że rodzice często stawiają przed dziećmi wygórowane żądania i wolą dominację od chęci dialogu i zrozumienia. Wtedy może być za późno na pewne sprawy; dojść do tego, że… Tu włącza się zachowanie sapera na polu minowym – żeby w przypadku pisania o powieści nie zdradzić za dużo.
Pojawia się też paradoks związany z dziennikarstwem uprawianym przez jedną z postaci w Na końcu schodów. Kiedy słyszy, że cała sprawa może okazać się mniej mroczna niż sądziła, myśli: „Mniej mroczna, bardziej banalna. Może dlatego nie chcę, żeby była prawdziwa”. I zadaje sobie pytanie: „I to wszystko?”. Wyczuwa się tu ironię Aleksandra Kowalska (Aleksandra Kowalska); świadomość, jak łatwo zawód ważny i potrzebny zmienić w parodię bez reguł. Pada nawet zdanie: „Pozostaję ślepa na fakty, które nie pasują do mojej teorii, albo po prostu mi się nie podobają”. Choć – tu znów paradoks – granica jest cienka, co widać, gdy bohaterka szuka dowodów i balansuje na granicy prawa.
I wreszcie największym paradoksem w tej powieści wydaje się pytanie związane z głównym wątkiem: czy kłamstwo, nieświadomość mogą być lepsze od prawdy, wyrządzić mniejszą krzywdę?…
Jak to w powieściach bywa, jej bohaterowie, prócz wątku przewodniego, zmagają się z problemami codzienności (dzięki temu są bardziej autentyczni). W tym przypadku samotnością, pragnieniem bliskości i pomocy kochanej osobie, nieznaną dotąd chorobą, czy też… nagłym brakiem prądu – tu również włącza się poczucie humoru Autorki, gdy pisze: „Rozwiązałam praktyczny problem na miarę dwunastolatka, ale sama, bez niczyjej pomocy. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuję się absurdalnie szczęśliwa”.
W każdym razie czasem dobrze jest uciec od zgiełku miasta w ciszę Prowansji. Choć jeszcze lepiej, gdy zrobi się to po załatwieniu spraw, które bez tego nie znikną.
„Nikt w tej historii nie jest normalny”.
Rafał Kowlaski
Aleksandra Kowalska, Na końcu schodów, Prószyński i S-ka, 2021, a.360