„Pragnę przewracać się z boku na bok w wodach płodowych minionego, wodach, które dawno wyschły. Jak w martwym akwarium, które wypełniam własnymi rojeniami. Im jestem starszy, tym większa ogarnia mnie niepewność, więc szukam znaków ocalenia gdzieś na początku. W zdarzeniach, które trwały jedną chwilę i zgasły jak płomień na wietrze”.
Znów wsiada do swojego samochodu i rusza w ten kraj.
Zatrzymuje się na stacji benzynowej, której pracownik mówi „tutejszym śpiewnym akcentem”, jak babka i ojciec Andrzeja Stasiuka. Śpi w pustym hotelu z egzotycznymi rybami w akwarium. Przypomina się wymowa obrazu „Pejzaż z upadkiem Ikara” Pietera Breugela Starszego, gdy rankiem Autor mija mężczyznę rozrzucającego gnój na łące. Mężczyzna nawet go nie zauważa, robi swoje, on jedzie dalej. Mija też stare auta, które na „zasyfionych zadach mają nalepki ze znakiem Polski Walczącej”. Widzi „wychudzoną i bladą szczeniakierię w koszulkach z husarskimi skrzydłami” i „przypakowane byczki z orłami, wilkami, całą tą menażerią honoru, chwały, urojonym bestiarium potęgi”.
Jednocześnie odbywa dwie inne podróże.
Tę powieściową, gdzie Niemców i Rosjan okupujących ten kraj podczas II wojny światowej przedziela rzeka. Stasiuk w tych okolicznościach styka ze sobą miejscowych i przybyszów. Robi to ciekawie i udanie – bez cudownych zbiegów okoliczności, czerni i bieli, zdani na własne siły muszą radzić sobie nie tylko z okupantami. Również z własnymi demonami, skutkami zderzenia z codziennością marzeń o szczęściu i urojonej potędze. Z nieznajomością świata, którego uczą się w przyspieszonym tempie („Dziś rano powiedziała mu, że właściwie nigdy nie byli poza miastem. Wyjeżdżali na wakacje, ale nie znali tego kraju, jego wnętrza, które pachniało dziwnie, odurzająco i ciągnęło się w nieskończoność”). A w ten nauce na nic może się zdać znajomość na pamięć twórczości Heinricha Heinego – kiedy rządzą np. najniższe instynkty, uprzedzenia, stereotypy, bezsens.
Bez patosu mówią tyle, ile trzeba. I bez niego pragną ciała jej i jego: prosto, pierwotnie, surowo, blisko ziemi. Dzięki temu znacznie bardziej można ich dotknąć, poczuć.
Twórca „Przewozu” podróżuje też, by uchwycić coś ważnego, co ma znaczenie, może przetrwać, nadawać głębszy sens. Pisze: „Węszyłem za starowieczem. Za zapachem zwierząt, za ciepłą zbutwiałością drewna, za ciemnością, w której po zmroku mało co pełga. Za wyobrażeniami, które nigdy się nie spełnią, ale żyją wbrew czasowi, jak ogniotrwała materia w płomieniu”.
Szuka tego w rozpadającym się domu rodzinnym. We wspomnieniach o babce, której twarz przy dorzucaniu drewna do ognia oblewała się czerwonozłotą poświatą „trochę jak w ikonie, chociaż nie miałem wtedy pojęcia o istnieniu ikon”. Podczas niełatwych prób rozmowy ze swoim ojcem („Chciałem go zapytać, ale opowieść powędrowała w zupełnie inną stronę, bo wtedy jego myśli nie podążały już za jednym nurtem, ale przypominały falę, która zgarnia wszystkie zdarzenia i rzeczy, ale nie wiadomo, czy po to, by je unieść, czy po to, by zatopić”). Przy tym stapia się z przyrodą i umie pisać o niej, jak mało kto. I wydaje się razić go zmieniający się krajobraz, bo przez zmiany ucieka rytm dnia, który wytatuował w sobie lata temu. „W świetlistych plamach kury wygrzebywały piaszczyste dołki i zażywały pylistej kąpieli. Dziadek wyprowadzał konia, którego grzbiet lśnił jak nieruchomy rudy promień. O zmierzchu kury wracały z pastwiska, wlekąc za sobą łańcuchy, które w ostatnim świetle dnia wydzielały niepojęty czarnosrebrny blask. Czas niby płynął, ale powracał do swych źródeł. Jego nurt koliście opasywał świat i nadawał mu bezpieczną formę”.
Uda mu się to szukanie i czy nie traci czasu? Miewa wątpliwości, mimo to próbuje. Widocznie ktoś/coś szepcze mu, że warto. Na końcu wszystkiego okaże się, czy na przykład szeptał anioł jasny, czarny, a może czerwony.
„Byłem chłopcem z miasta, ale wszystkich pokuśnych, słodkich i zakazanych rzeczy doświadczyłem właśnie tam. Pierwszy raz upiłem się do nieprzytomności, pierwszy raz dotknąłem dziewczęcego ciała, pierwszy raz widziałem nagą bezinteresowną przemoc. I wszystko zanurzone w półciemnym świetle wiejskiego starowiecza. Jakbym zaglądał do wnętrza baśni. W głąb opowieści, w głąb obrazu, od którego nie można oderwać wzroku i który pozostanie w umyśle, w sercu i pod skórą aż po ostatnie dni”.
Rafał Kowalski
Andrzej Stasiuk, Przewóz, Wydawnictwo Czarne, 2021, s. 400